Bycie DJ-ką mnie wzmocniło. Uniwersalna historia o kobietach w męskim świecie

Jędrzej Dudkiewicz
| 10.3.2022
Bycie DJ-ką mnie wzmocniło. Uniwersalna historia o kobietach w męskim świecie
Nicole (zdjęcie: Aleš Král)

„Problem polega na tym, że DJki są mało widoczne, nie zawsze mają siłę przebicia. Mam do tego stosunek, jak do obecności kobiet w historii sztuki. To nie jest tak, że nie było wielkich artystek. Były, tylko kanon ich nie uwzględniał” – o tym jak jest być DJką w środowisku zdominowanym przez mężczyzn opowiadają Tosia Ulatowska i Nicole Princlová.

Jędrzej Dudkiewicz – Jak zostałyście DJ-kami?

Nicole Princlová – To coś, co mi się przydarzyło. Muzyka zawsze była ważną częścią mojego życia, zajmowałam się nią w ten lub inny sposób. Niespodziewanie dostałam propozycję prowadzenia nocnego programu w Radiu 1, jednej z najstarszych alternatywnych, prywatnych stacji w Czechach. Miałam całkowitą wolność, ale w którymś momencie puszczanie piosenek z komputera zaczęło mnie nudzić. Mieliśmy w studiu trochę sprzętu DJ-skiego, więc postanowiłam nauczyć się obsługi i eksperymentować. Akurat w tym samym czasie w Pradze kształtowała się nowa scena elektroniczna, pojawiły się nowe kluby, więc wszystko działo się organicznie. Byłam we właściwym miejscu i czasie.

Tosia Ulatowska – Z grupą przyjaciół założyliśmy kolektyw FLAUTA, zaczęliśmy organizować imprezy benefitowe, ja odpowiadałam właśnie za logistykę i zawsze zależało mi, żeby w programie pojawiały się też dziewczyny. To było trudne, czasem wymagało przyjazdu kogoś z innego miasta, a nie mieliśmy żadnych pieniędzy, wszystko robiliśmy non profit i DIY. Po pewnym czasie uznałam, że skoro mam wykształcenie muzyczne, bo całe życie grałam na pianinie, coraz bardziej kręci mnie elektronika, to czemu sama nie miałabym zostać DJ-ką. Długo o tym tylko mówiłam, aż w końcu się wkurzyłam i zaczęłam się uczyć.

Brzmi dość prosto, ale pewnie takie nie było?

N.P. – Zdecydowanie nie. Po pierwsze, mierzyłam się z brakiem pewności siebie i dość toksyczną potrzebą walidacji, co mnie mocno wstrzymywało. Po drugie, było to po prostu wymagające fizycznie. Robiłam mnóstwo rzeczy, ciągle byłam poza domem, a do tego w piątki puszczałam piosenki od północy do szóstej rano, brałam udział w coraz większej liczbie imprez. Ludzie widzą kogoś wciskającego guziki, bawiącego się razem z salą pełną ludzi, ale wiążą się z tym duże koszty. W wieku dwudziestu kilku lat jest to możliwe, ale niedawno moje ciało zaczęło sygnalizować, że dłużej tak nie pociągnę, uderzyłam w ścianę. Zrobiłam więc pięciomiesięczną przerwę i teraz dążę do znalezienia równowagi – tak, żeby dalej robić to, co kocham, ale pamiętając o spokoju i zachowując radość. Absolutnie nie traktuję tego, jak coś pewnego, to ciągła praca, łatwo jest się wykoleić.

T.U. – Mi rok zajęło uczenie się wszystkiego, a przede wszystkim odnajdywanie się w tym świecie, szukanie swoich sposobów na robienie muzyki, tego, co mnie kręci. Obecnie czuję, że moja kariera mocno przyspieszyła i rozwija się całkiem dynamicznie. Może miałam trochę szczęścia, bo po skończeniu studiów i zmianach w życiu zawodowym, odważyłam się na bycie freelancerką. Pozwala mi to żyć z dnia na dzień, na własnych zasadach, staram się, by pierwsze dni tygodnia były spokojniejsze. Nie muszę stresować się tym, że mam pracę od do. Radzę sobie z tym, bo jednocześnie mam silną potrzebę ram w życiu, wstaję raczej wcześnie, uprawiam dużo sportu, dbam o drobne rytuały, które zakotwiczają mnie w tym wszystkim.

Zgadzam się z Nicole, że balans jest bardzo ważny, dlatego staram się wykorzystać obecny czas, by mniej się stresować. To główna lekcja ostatnich lat – regeneracja jest fundamentalna. Jednocześnie jednak freelance nie jest łatwy, bo jeśli nie ma się wyrobionej renomy, wielkiego doświadczenia, to z samych imprez trudno jest się utrzymać. A wbrew pozorom to wymagająca praca, bo w ciągu tygodnia poświęca się dużo czasu na ćwiczenia, przygotowanie, selekcjonowanie i kupowanie muzyki. Mimo wszystko jednak cenię sobie wolność i kreatywność, które mam obecnie na wysokim poziomie. Ale to pewnie tymczasowe, bo myślę już albo o doktoracie, albo studiach za granicą.

Nie jest trudno utrzymać relacje z ludźmi, którzy często pracują wtedy, kiedy wy odsypiacie?

T.U. – U mnie nie. Dbam o relacje ze znajomymi w ciągu tygodnia, chociaż faktycznie nie spotykam się z nimi tak często, jak kiedyś. Ale to po prostu naturalna kolej rzeczy.

Mierzi mnie to, że nadal jest tak dużo imprez, w trakcie których grają sami faceci. Nie jestem może totalną zwolenniczką parytetów, ale jako że żyjemy w głębokim patriarchacie, uważam je za metodę progresu, pracy u podstaw.

N.P. – A ja się właśnie mocno na tym teraz koncentruję. Bycie wśród ludzi generalnie nie jest dla mnie łatwe, potrzebuję dużo przestrzeni dla siebie, w pełni komfortowo czuję się tylko wśród osób, które dobrze znam. Kiedy zaczynałam, siedziałam w zasadzie tylko w bańce DJ-skiej, należały do niej także osoby, z którymi randkowałam. W związku z pandemią i problemami ze zdrowiem byłam zmuszona, by zobaczyć, co dzieje się dookoła mnie i staram się odnowić niektóre relacje. To jest trudne, nie zawsze jest o czym rozmawiać, wspomina się tylko to, co kiedyś się razem robiło. Jednocześnie bardzo cenię to, że jestem częścią społeczności DJ-skiej, nie zamieniłabym tego na nic na świecie. Nie mam też ambicji, by zrobić wielką karierę i jeździć od miasta do miasta, by grać tam w kolejnych klubach. Ważniejsze jest dla mnie trzymanie się tego, co dzieje się w Pradze, w ostatnich latach pojawiło się dużo świetnych ludzi, chcę nawiązywać przyjaźnie i jeszcze bardziej otwierać scenę na nowe osoby, w tym głównie kobiety.

No właśnie, dużo jest kobiet DJ-ek? Wspomniałaś Tosia, że czasem był problem, by zaprosić je do grania na imprezach.

T.U. – Przy czym nie chodzi mi o to, że trudno było je zachęcić, tylko że zwyczajnie nie znałam wielu dziewczyn DJ-ek. Tu tkwi problem – w tym, że są mało widoczne, nie zawsze mają siłę przebicia. Mam do tego stosunek taki, jak do obecności kobiet w historii sztuki. To nie jest tak, że nie było wielkich artystek. Były, tylko kanon ich nie uwzględniał. Da się więc tworzyć line-upy oparte na równości, ale zwykle trzeba wykonać dodatkową pracę, by poszukać kobiet lub osób queerowych. Mierzi mnie to, że nadal jest tak dużo imprez, w trakcie których grają sami faceci. Nie jestem może totalną zwolenniczką parytetów, ale jako że żyjemy w głębokim patriarchacie, uważam je za metodę progresu, pracy u podstaw.

EUNIC NOC KOBIET NA JASNEJ

W nocy piątego marca na Jasnej 1 razem z EUNIC Warszawa (European Union National Institutes for Culture) możecie ponownie świętować Międzynarodowy Dzień Kobiet. W czasie imprezy zaprezentują się przeróżne artystki z całej Europy! Więcej informacji w wydarzeniu na Facebooku

N.P. – Wydaje mi się, że sytuacje, gdy ktoś mówi „nie zagrasz, bo jesteś dziewczyną” już się nie zdarzają, a przynajmniej mam taką nadzieję. W Pradze jest wiele kobiet DJ-ek, znakomitych w tym, co robią i bardzo mnie to cieszy. Nie uważam jednak, że jest ich wystarczająco dużo, zawsze może być lepiej. Jednocześnie zarówno kobiety, jak i osoby queerowe natrafiają na wiele różnego rodzaju barier i to na każdym etapie – wejścia w środowisko, podtrzymania profesjonalnych relacji, utrzymania pozycji, rozwoju, etc. Wciąż jesteśmy daleko od równości, bo cały czas mamy do czynienia z wieloma małymi, delikatnymi, dla wielu pewnie niewidocznymi rzeczami.

Na przykład?

N.P. – Chociażby to, w jaki sposób do kobiet zwracają się technicy. Ja naprawdę wiem, jak wszystko podłączyć, ale często spotykam się z założeniem, że nie mam pojęcia, co robię. Takie coś, zwłaszcza na samym początku, może bardzo podcinać skrzydła. Sama czułam się przez to źle, miałam poczucie, że ciągle muszę udowadniać, że wiem, który kabel gdzie idzie.

Mogę powiedzieć, że bycie DJ-ką wzmocniło mnie, bo jednak wyjście na scenę, gdzie cały czas jestem obserwowana, z założeniem, że będę grać muzykę, która ma się spodobać ludziom, zwyczajnie wymaga sporo odwagi.

T.U. – Też miałam podobne doświadczenia, np. akustyk założył, że nie wiem, jak ustawić poziom głośności. Nie jest to jednak dla mnie nic wyjątkowego, bo jako kobieta spotykam się z podobnymi sytuacjami w wielu innych sferach życia. Może w przypadku bycia DJ-ką jest ich nieco więcej, bo to zawód wciąż mocno zdominowany przez mężczyzn, którzy też – generalnie – mają większą łatwość w byciu wyluzowanym, roztaczaniu dookoła aury pewności siebie. Nauczyłam się już jednak asertywności, nie jest to też dla mnie traumatyczne. Ba, mogę powiedzieć, że bycie DJ-ką wzmocniło mnie, bo jednak wyjście na scenę, gdzie cały czas jestem obserwowana, z założeniem, że będę grać muzykę, która ma się spodobać ludziom, zwyczajnie wymaga sporo odwagi.

 

N.P. – To jest coś, co mnie cieszy. Ja miałam trochę więcej problemów, bo obecne są też oczywiście paternalistyczne podejście oraz mansplaining, co do którego jestem przekonana, że sporo mężczyzn nawet nie zdaje sobie sprawy, że go uprawiają. To zresztą najsmutniejsza część tego problemu. Poza wszystkim właściciele klubów, promotorzy, bookerzy to wciąż w zdecydowanej większości faceci. A nawet, gdy na takim stanowisku jest kobieta, to też potrafi potraktować mnie lekceważąco. Bywa, że zastanawiam się, czy to samo i w taki sam sposób powiedziałaby komuś innemu i już sam ten fakt pokazuje, że coś jest nie tak. Przykładowo dostałam kiedyś ofertę wystąpienia w naprawdę dużym klubie za małe pieniądze. Usłyszałam, że konieczne są oszczędności, ale wiedziałam, że zakontraktowali na tę imprezę także znanego DJ z Londynu, więc brzmiało to tak, że chcą zaoszczędzić na mnie, bo jemu płacą o wiele, wiele lepiej. Warto dodać, że chciałam dostać 40 euro więcej. Ostatecznie usłyszałam „dam ci trochę więcej pieniędzy, ale oczekuję absolutnie perfekcyjnego otwarcia”.

Musicie trochę cały czas udowadniać, że zasługujecie na to wszystko i być idealne.

T.U. – Trochę tak. Zwłaszcza na początku było mi trudniej, bo znałam głównie mężczyzn DJ-ów i miałam poczucie startowania później, a tym samym pojawiła się potrzeba dorównania i udowodnienia – także samej sobie – że mogę być równie dobra.

Wciąż jesteśmy daleko od równości, bo cały czas mamy do czynienia z wieloma małymi, delikatnymi, dla wielu pewnie niewidocznymi rzeczami. Chociażby to, w jaki sposób do kobiet zwracają się technicy. Ja naprawdę wiem, jak wszystko podłączyć, ale często spotykam się z założeniem, że nie mam pojęcia, co robię. Takie coś, zwłaszcza na samym początku, może bardzo podcinać skrzydła.

N.P. – Cały czas czuję coś takiego, ale pracuję nad tym. Kiedyś ciągle wszystko analizowałam, a jak coś zrobiłam źle, to w pierwszej kolejności myślałam nie o tym, by coś poprawić, tylko o tym, że ktoś to zauważył i uzna mnie za słabą DJ-kę. Obecnie pozwalam sobie na nieprzejmowanie się tym, co jest po prostu zdrowe. Liczy się dla mnie przede wszystkim to, by czerpać przyjemność z puszczania muzyki. Nie da się zadowolić wszystkich, więc w pierwszej kolejności trzeba sprawić, że samej jest się szczęśliwą, a potem podzielić tym z publicznością, z którą wymieniam się energią. Chcę, żeby ludzie mieli dobre wspomnienia, czuli, że dobrze się bawili.

T.U. – Kiedy jest się na udanej imprezie, na której jest dużo ludzi, tworzy się energia, jakiej nie ma nigdzie indziej. Bardzo kręci mnie to poczucie wspólnoty. Mimo że kultura klubowa została utowarowiona przez kapitalizm, wciąż jest tu sporo wolności, można odciąć się od codziennych trosk. W tańcu wszyscy są równi, problemy na chwilę przestają istnieć. Lubię też to, że mogę grać eklektycznie, szukać nowych połączeń, dopasowywać się do sytuacji. Jak więc widzisz, zdecydowanie nie chodzi tylko o udowadnianie czegoś innym lub samej sobie.

Skoro padło hasło kapitalizm, to jak wygląda kwestia wynagrodzenia?

N.P. – Kiedyś dostawałam SMS z pytaniem, czy chcę grać, odpisywałam, że jasne i tyle. Nie pytałam o warunki, wynagrodzenie, cieszyłam się, że mogę wystąpić. Kobiety często tak właśnie robią, tym bardziej, że bywa, iż jak poproszą o więcej, powiedzą czego by chciały, to łatwo im przypiąć łatkę aroganckich, trudnych we współpracy. Znów, czuję się niekiedy traktowana inaczej niż mężczyźni i właśnie takiego drobnego, miękkiego odpychania kobiet jest wciąż całkiem sporo.

T.U. – Ostatnio zaczęłam więcej rozmawiać z ludźmi na temat stawek, cały czas staram się rozeznać w tym, jak zorganizowany jest ten świat. Wciąż mam trochę problemów z negocjowaniem, podnoszeniem swoich stawek. Ale jednocześnie jestem też już dość wyczulona i jak ktoś zachowuje się nie w porządku, to po prostu potem nie współpracuję z danym miejscem.

Powiedzcie coś o relacjach z innymi DJ-ami i DJ-kami.

N.P. – Kiedy już wejdzie się w to środowisko, jest o wiele łatwiej. Czuję się komfortowo i akceptowana przez całą społeczność. W Pradze jednak wszyscy się dobrze znamy, nie ma między nami rywalizacji, jest przyjaźnie. To coś, o co cały czas trzeba i warto dbać. Może jakbym przeniosła się do Berlina, to byłoby inaczej.

T.U. – Im więcej osób poznaję, tym pewniej się czuję. Trzeba pamiętać, że żyjemy w dobie Instagrama i ciągle oglądamy cudze sukcesy. Zresztą do mnie też ludzie piszą, że obserwują moje relacje i tak dużo robię, jestem taka aktywna. Pracuję nad tym, by nie czuć dyskomfortu, kiedy innym coś się udaje. Pojawia się chęć porównania swojej sytuacji, ale nie wchodzę w to, w czym pomaga zresztą realny kontakt z ludźmi, bo wtedy patrzy się na osoby, a nie ich profile.

Jakbyście miały coś poradzić dziewczynom, które chcą zacząć przygodę z byciem DJ-ką, to co by to było? Są jakieś fajne osoby, inicjatywy, poradniki?

T.U. – Jest na przykład Oramics, czyli grupa, która pracuje nad tym, by feminizować scenę elektroniczną i otwierać ją dla osób queerowych. Kontakt z osobami współtworzącymi ten kolektyw, np. Moli, znaną jako Monster DJ, jest dla mnie inspirujący i wspierający. Bardzo polecam też przewodnik, który zrobiły Octo Octa i Eris Drew, dwie trans DJ-ki z USA – w darmowym PDF dostępnym w internecie bardzo przystępnie opisały najróżniejsze rzeczy związane z DJ-owaniem i dały wiele cennych rad.

N.P. – W Pradze z kolei jest kolektyw Trigger, którego jedną z fundatorek jest Mary C. Otwarty jest on głównie na kobiety oraz osoby queerowe i byłoby wspaniale, gdyby było więcej tego typu inicjatyw. W Londynie są np. różnorakie warsztaty dla kobiet. Sama może kiedyś coś takiego przygotuję, bo kiedyś po występie podeszła do mnie dziewczyna i zapytała się, gdzie mogłaby się nauczyć tego wszystkiego. A ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć i było to bardzo smutne. Nie umiałam też jej zachęcić. Dziś bym pewnie powiedziała, że przede wszystkim liczy się to, by się nie poddawać i dobrze się bawić.

T.U. – Jest sporo rad w stylu słuchaj dużo muzyki, eksploruj, graj to, co ci się podoba i co w danym momencie czujesz, że będzie najlepsze. To wszystko ważne, zwłaszcza umiejętność słuchania intuicji. Bardzo jednak odkrywczy był dla mnie wywiad z Vladimirem Ivkovicem, który na pytanie o to, co by poradził, odpowiedział: bądź ciekawski, oglądaj filmy, rozmawiaj z ludźmi i nie jedz mięsa. Tak naprawdę chodzi o to, jaką jesteś osobą, jaką energię rozsiewasz. Nie trzeba być najlepszym, najbardziej na czasie, dużo istotniejsze jest odpowiednie nastawienie do życia i innych.

fot. Jonáš Verešpej

Nicole Princlova – DJ-ka i prezenterka radiowa z Pragi. W Radiu 1 prowadzi program „Mixtales”, w którym puszcza starannie wybraną muzykę klubową, w Radiu Punctum prowadzi program „Devotions”, w którym skupia się na łagodniejszych, pełnych emocji piosenkach.

 

Archiwum prywatne

Tosia Ulatowska – DJ-ka, historyczka sztuki i kuratorka. Interesuje się współczesną sztuką performance i tańcem, choreografią społeczną, pracą z ciałem. Współzałożycielka Radia Kapitał, pierwszego polskiego radia społecznościowego oraz kolektywu FLAUTA, organizującego imprezy benefitowe wspierające osoby z doświadczeniem uchodźczym.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz