Nieczytanie fake newsów czy wiara w teorie spiskowe? Na czym najbardziej zależy internetowym trollom?

fake news
pandemia
teorie spiskowe
wojna w ukrainie
Katarzyna Jastrzębska
| 28.3.2022
Nieczytanie fake newsów czy wiara w teorie spiskowe? Na czym najbardziej zależy internetowym trollom?
Zdroj: Shutterstock

Od początku wojny w Ukrainie w mediach pojawiają się apele o niepopadanie w panikę i nieczytanie teorii spiskowych, za to radykalna prawica codziennie tworzy antyuchodźcze i prorosyjskie treści, jak mało kto próbując zbić na wojnie polityczny kapitał. Czy podjęcie świadomej decyzji o odcięciu się od dezinformacji jest w ogóle możliwe i czy ma sens? Uważam, że nie, a w temacie teorii spiskowych i ich wpływu na politykę i nastroje społeczne moje wnioski są niemal wyłącznie pesymistyczne.

Ostatnie lata – pandemia, Brexit, wybory prezydenckie w USA wygrane przez Donalda Trumpa, rzeczywistość późnego kapitalizmu i obecna wojna w Ukrainie – to w kontekście internetu nie tylko materiał na memy o apokalipsie czy wykorzystywanie politycznego i społecznego potencjału social mediów. To przede wszystkim żyła złota dla całego przemysłu związanego z dezinformacją. Większość strategii radzenia sobie z wyzwaniami epoki post-prawdy wydaje się nie nadążać za coraz to nowymi sposobami tworzenia dezinformacyjnych treści i za ogólną istotą problemu.

Fake news, prawda, nieprawda

Pojęcie „fake news” w ostatnich latach zawłaszczył Donald Trump, który spopularyzował dosłowne, a zarazem błędne rozumienie tego terminu. Fake newsem nazywał wszystko, co sam uważał za nieprawdę na swój temat, tak jakby fake news dosłownie oznaczał „nieprawdziwy news” i jakby jego (nie)prawdziwość była czymś subiektywnym. Zapytany podczas pewnej konferencji, czy wie, że wśród zwolenników teorii spiskowych jest uważany za superbohatera, który ratuje amerykańskie społeczeństwo przed satanistycznym, pedofilskim lobby środowisk liberalnych, odpowiedział tylko: „a czy to miałoby być coś złego?”. Trump jako najważniejszy polityk w państwie nigdy nie zaprzeczył teoriom spiskowym, zapewne dlatego, że stanowiły one mocny filar jego strategii politycznej.

 

Apokalipsa – wersja polska

Choć ten temat stał się internetowym żartem, w rzeczywistości jest też trochę prawdą – ostatnie dwa lata wyglądają jak preludium do apokalipsy, w której kryzys klimatyczny poprzedza pandemię, która poprzedza kryzys ekonomiczny, który poprzedza wybuch wojny, który poprzedza... Choć teorie spiskowe istnieją prawie tak długo jak sama ludzkość, do medialnego mainstreamu przeniknęły wraz z wybuchem pandemii COVID-19. Na całym świecie pojawiły się wtedy materiały o spisku światowej finansjery. Prawicowi ekstremiści, których w największym stopniu reprezentuje w polskim parlamencie Konfederacja, w pandemii mocno zyskali na popularności, wykorzystując nastroje społeczne: frustrację związaną z kryzysem ekonomicznym, niezadowolenie z życia w pandemicznych realiach i – co najważniejsze – powszechny kryzys zaufania do autorytetów i instytucji publicznych.

W ostatnich tygodniach polscy eksperci medialni, dziennikarze, ale także influencerzy i celebryci zachęcają do „nieczytania teorii spiskowych”. Choć w pełni popieram ich intencje, uważam tę strategię za potwornie niekonstruktywną i przede wszystkim opierającą się na głębokim niezrozumieniu problematyki dezinformacji.

Dziś kryzys nie jest już czymś dalekim, co oglądamy w telewizji jako – nawiązując do tytułu książki Susan Sontag – widok cudzego cierpienia. Kryzys jest u nas: tuż obok naszych granic wybuchają bomby, a na polskich dworcach śpią ludzie, którzy spakowali całe swoje życie do jednej walizki. Choć to nie Polacy są w tym poszkodowani, na pewno cała sytuacja nie sprzyja poczuciu bezpieczeństwa i stabilizacji. A takie nastroje to idealny grunt dla strategii politycznej prawicowych populistów.

Ukraińcy, którzy kradną Polakom PESEL

Fake newsy, jakie z całą pewnością w najbliższym czasie będą coraz mocniej widoczne w Polsce, będą miały charakter antyukraiński i antyuchodźczy. Przerysowane informacje o niewdzięcznych Ukraińcach, którzy okradają i biją Polaków, przyjechali do Polski po „przywileje”, zabierają pracę porządnym obywatelom i stanowią element strategii mającej na celu depopulację Polski, teoretycznie i w jednostkowych przypadkach nie muszą zawsze być nieprawdziwe, ale w szerszym kontekście zapewne są. Jak wszystkie fake newsy, które zawierają niewielki element prawdy i błędną albo przesadnie emocjonalną interpretację. Zwłaszcza, że od dawna istnieje wiele uzasadnionych podejrzeń, a w wielu przypadkach nawet dowodów, że za dezinformacją i farmami internetowych trolli stoi nie kto inny, jak Rosja.

Prawicowi ekstremiści w pandemii mocno zyskali na popularności, wykorzystując nastroje społeczne: frustrację związaną z kryzysem ekonomicznym, niezadowolenie z życia w pandemicznych realiach i – co najważniejsze – powszechny kryzys zaufania do autorytetów i instytucji publicznych.

Nie czytaj fake newsów, żeby się nie denerwować

W ostatnich tygodniach polscy eksperci medialni, dziennikarze, ale także influencerzy i celebryci zachęcają do „nieczytania teorii spiskowych”. Choć w pełni popieram ich intencje, uważam tę strategię za potwornie niekonstruktywną i przede wszystkim opierającą się na głębokim niezrozumieniu problematyki dezinformacji.

Jednym z najważniejszych problemów jest tutaj luźne podejście do definicji teorii spiskowych i związanych z nimi fake newsów. Wiele opiniotwórczych głosów pojęciem „teoria spiskowa” określa również fatalistyczne analizy, z których wynikają nieprzyjemne dla nas wizje przyszłości. Przekaz tych apeli najczęściej jest następujący: ulegając strachowi, grasz w grę machiny dezinformacji. Ale czy nieprecyzyjne posługiwanie się pojęciem teorii spiskowej nie jest dowodem na… używanie niezweryfikowanych informacji? Co więcej – czy nie brzmi jak małe zwycięstwo wspomnianego wcześniej Donalda Trumpa, który nie uznawał naukowej, obiektywnej definicji pojęcia „fake news” i posługiwał się nim tak, jak pasowało mu do konkretnej wypowiedzi?

I wreszcie – czy naprawdę warto nie czytać teorii spiskowych i nie sprawdzać, co słychać u prawicowych ekstremistów i ich odbiorców, choćby doskonale rozumiejąc wszystkie pojęcia i konteksty? Odpowiedź wydaje się tak oczywista, że trudno zrozumieć, dlaczego tyle wpływowych głosów uznaje taką postawę za słuszną. Nie warto. Nie warto dla chwili jednostkowego komfortu zapominać o poważnych problemach tylko dlatego, że w danym momencie bezpośrednio nas one nie dotyczą. Znowu – czy udając, że problemu nie ma, nie robimy dokładnie tego, czego chcą twórcy fake newsów? Czy nie „przesypiamy” sięgających coraz dalej zagrożeń?

Tak zwana niezależność

W ostatnim czasie internet został zalany przez portale zajmujące się weryfikowaniem informacji. Nawet największe kanały społecznościowe z różnymi skutkami próbują angażować się w walkę z dezinformacją.

Choć cieszy mnie istnienie takich instytucji, trudno mi nie odnieść wrażenia, że istnieją one głównie po to, żeby przekonywać odbiorców i tak już przekonanych. Dlaczego osoby wierzące w teorie spiskowe miałyby wierzyć weryfikatorom zatrudnionym przez – mówiąc językiem altrightowej strony internetu – mainstreamowe media? Dlaczego – choć podstawą teorii spiskowych jest brak zaufania do tradycyjnych sposobów sprawdzania informacji – tym razem te osoby miałyby uznać niezależność dziennikarzy i ekspertów?

Weryfikacja informacji na pewno jest potrzebna, bo w epoce post-prawdy dosłownie każdy, bez względu na poglądy czy nastawienie do mediów, może niechcący potraktować poważnie fake newsa. Zaglądanie na portale prowadzone przez niezależnych weryfikatorów to dobry sposób na poszerzenie wiedzy, ale sama idea tych portali nadal pozostawia przestrzeń dla fake newsów i teorii spiskowych, przede wszystkim ze względu na metodologię przemawiającą tylko do odbiorców, którzy – żeby wierzyć weryfikatorom – przynajmniej w jakimś stopniu muszą ufać mediom.

Na niezależność zresztą powołują się zarówno tradycyjne, „mainstreamowe” źródła, jak i „alternatywne”, ale w wielu środowiskach opiniotwórcze profile w mediach społecznościowych. Dla dziennikarzy niezależność oznacza korzystanie z oficjalnie zweryfikowanych źródeł, dla twórców propagujących teorie spiskowe – odcięcie się od „mediów, które kłamią”. Im bardziej ci pierwsi popularyzują oficjalne dane, tym bardziej drudzy utwierdzają się w przekonaniu o spisku. Dlaczego te dwie strony, postrzegające problem i samą definicję niezależności z tak różnych perspektyw, miałyby się porozumieć za pomocą weryfikacji odbywającej się na zasadach tylko jednej, „oficjalnej” strony?

Romantyzm, którego lepiej nie romantyzować

Gdyby fake newsy były osobami, ich ulubionym cytatem zapewne byłyby słowa o tym, że „czucie i wiara więcej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”. Fake newsy nie charakteryzują się tym, że – jak chciałby Trump – są zupełnie nieprawdziwe, ale tym, że przede wszystkim są nieprecyzyjne i trudne do zweryfikowania. Ich źródłem najczęściej są dowody anegdotyczne, które nie dają pełnego, ogólnego obrazu sytuacji. Autorzy fake newsów dokładają wszelkich starań, żeby treść żerowała na strachu i umacniała uprzedzenia.

Jednym z najczęściej przytaczanych kryteriów rozpoznawania fake newsów są pytania: czy ma na celu skłócenie ludzi? Czy jest na rękę Putinowi i Rosji?

 

Prawdą jest, że większość fake newsów nastawia ludzi przeciwko sobie; sprawia, że przyczyn potencjalnie złej sytuacji politycznej chętniej dopatrujemy się w sąsiedzie czy koleżance z pracy, niż w systemie. Tyle że… dezinformacyjne profile w mediach społecznościowych dokładnie to samo mówią o tradycyjnych mediach, które mają reprezentować interesy bliżej nieokreślonych elit i zarabiać na konflikcie oraz dzielącej ludzi „propagandzie” (na przykład dotyczącej pandemii czy pomocy uchodźcom z Ukrainy).

Wracając do romantyzmu, to właśnie przeczucia, że „coś jest nie tak”, a nie oficjalne dane („zmanipulowane przez ogólnoświatowe lobby”) są dla grupy docelowej fake newsów wyznacznikiem prawdy. Po drugie, dlaczego ta grupa miałaby się przejmować, tym, że coś jest albo nie jest na rękę Putinowi? Skoro brzmi sensownie, to kogo w tym wszystkim obchodzi Putin i jego interesy?

Wojna prowadzona telefonem

Jeśli chodzi o walkę z dezinformacją, to jestem raczej pesymistką. Może jednak to właśnie pesymizm jest paradoksalnie potrzebny do zachowania wrażliwości na zagrożenia.

Popularne powiedzenie: „tak było, jest i będzie” jest oparte na uprzedzeniach i wygodzie niekwestionowania swoich własnych przekonań. Ale to powiedzenie wydaje mi się trafną ilustracją politycznej apatii – najbardziej przerażającego efektu dezinformacji. Przekonanie, że nasz los jest w rękach elit, że jest z góry przesądzony, nie tylko musi być bardzo przytłaczające, ale też idealnie wpisuje się w najważniejszy cel dezinformacji – odwrócenie uwagi od polityki i interesowania się swoimi prawami.

I tutaj właśnie dostrzegam najpoważniejszy problem dezinformacji. Nie boję się tego, że każdy stanie się prawicowym ekstremistą, nie boję się tego, że każdy będzie aktywnie dręczyć mniejszości i otwarcie nienawidzić uchodźców. Najpoważniejsze zagrożenie to dla mnie pozornie niezauważalny sposób, w jaki dezinformacja oddziałuje na odbiorców. Jeśli już mówimy o „grze Putina”, to uważam, że – świadomie lub nie – gra w nią każdy, kto zachęca do ignorowania teorii spiskowych, kto wymaga od ukraińskich uchodźców konkretnej postawy (na przykład bezwzględnej wdzięczności i zależności od Polaków, którzy pomagają przede wszystkim po to, żeby sami w swoich oczach poczuć się bohaterami), kto daje się ponieść stereotypom i nie konfrontuje się z własnymi myślami.

Dezinformacja wydaje się być problemem, który – przynajmniej na razie - nie ma rozwiązania. Większość sposobów walki z nią z perspektywy „zwykłego człowieka” wydaje się dużo bardziej oderwana od rzeczywistości, niż dowody anegdotyczne dające poczucie panowania nad sytuacją.

Na pewno starania dziennikarzy, naukowców i innych ekspertów, powstawanie edukacyjnych materiałów uwrażliwiających na sprawdzanie informacji i skłaniających do refleksji nad mocą przycisku „udostępnij”, w jakimś sensie dają nadzieję. Niemniej mam poczucie, że obecna popularność teorii spiskowych to efekt różnych procesów społecznych i zbiorowych traum, z którymi zmagamy się od dawna. A namnażające się aktualnie kryzysy to tylko wentyle dające ujście myśleniu spiskowemu. Dlatego chciałabym, żebyśmy częściej pytali: „dlaczego?”, niż: „jak?”. Jak radzić sobie z fake newsami – to doraźny sposób na uratowanie kawałka prawdy w post-prawdzie. Dlaczego ludzie wierzą w teorie spiskowe – to w moim odczuciu pytanie dające potencjał mocnej odpowiedzi, która ma szansę uratować całe pokolenia.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz