Wystarczająco dobra feministka – czyli jaka?

feministkafeminizm
wystarczająco dobra
Agata Komosa-Styczeń
| 18.1.2022
Wystarczająco dobra feministka – czyli jaka?
Zdroj: Shutterstock

Od kobiet wymaga się często bycia świętszym od papieża. Mam jednak wrażenie, że od feministek wymaga się bycia świętszą od całej trójcy świętej. Co to znaczy być dobrą feministką oraz czy w ogóle takie pojęcie istnieje?

„Nie jesteś feministką. Nie mów tak o sobie” – to zdanie, pełne troski, usłyszałam wiele lat temu od mojej przyjaciółki. Spojrzała na mnie z przerażeniem, kiedy zdefiniowałam się jako dumna obrończyni praw kobiet. W oczach znajomej wpisałam się w ten sposób w rolę nieszczęśliwiej dziewczyny, która nienawidzi mężczyzn, a co gorsza, nienawidzi wszystkiego, co kobiece – bo uznaje to za opresyjne i zbędne.

Oczywiście wyśmiałam ją i natychmiast wzięłam się za ewangelizowanie tej zbłąkanej owieczki, żeby wyjaśnić, czym feminizm jest, a czym na pewno nie. Jednak po czasie naszła mnie refleksja, że bycie wystarczająco dobrą feministką jest trochę tak jak bycie wystarczająco dobrą matką. Nigdy nie zadowolisz wszystkich.

Wyraz feministka stał się w Polsce potworkiem językowym. Pogardliwe prychnięcie i określenie kobiety tym słowem przywołuje bardzo konkretny ciąg skojarzeń – nieszczęśliwa, skrzywdzona, buntem i niechęcią próbująca wynagrodzić wszystkie swoje swoje krzywdy. Nie masz tatuaży i krótkich włosów – co gorsza korzystasz z maszynki do golenia? O pani, daleko ci do feminizmu. Nie mam nic do tatuaży, chłopięcej fryzury i rezygnacji z depilacji i nie odmawiam nikomu, dla kogo właśnie takie cechy są gwarantem szczęśliwego życia, prawa do określania się jako feminista czy feministka. Jednak ten zestaw atrybutów z pewnością nie wyczerpuje rezerwuaru cech, jakim człowiek walczący o równość może się pochwalić.

Czy wszystkie feministki muszą się lubić?

Przekonanie, że ludzie są równi niezależnie od płci, wyznania lub orientacji seksualnej nie jest zazwyczaj jedynym budulcem naszej osobowości. Poza równościowym zacięciem jesteśmy wyposażeni w całą masę innych cech. Bywamy zazdrośni, małostkowi, narcystyczni, zapominalscy, egocentryczni, okrutni, a nawet głupi. Bardzo dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że nie muszę przymykać oka na słabe zachowania wszystkich tych, którzy należą ze mną do feministycznego obozu. Nie muszę czuć wstydu i zastanawiać się, czy feminizm jest dla mnie, jeśli jakaś znana orędowniczka równości palnie w przestrzeni publicznej jakąś głupotę. Nie muszę nawet każdej feministki lubić.

Jednak po czasie naszła mnie refleksja, że bycie wystarczająco dobrą feministką jest trochę tak jak bycie wystarczająco dobrą matką. Nigdy nie zadowolisz wszystkich.

Nie powinnam usprawiedliwiać wypowiedzi czy działań, z którymi organicznie się nie zgadzam tylko dlatego, że padły z ust kogoś, kto za feministkę się uważa. Do niedawna miałam jednak poczucie, że muszę być niczym Borys Budka, który próbuje niezauważalnie wyprowadzić z sali sejmowej Bartłomieja Sienkiewicza, który ewidentnie się zatacza. Zrozumienie, że jako feministki nie jesteśmy partią polityczną, która musi kryć marne zagrania swoich członków, by wygrać wybory było bardzo wyzwalające. Jasne, powinnyśmy być solidarne, nie czepiać głupot, być życzliwe i wspierające – ale to nie oznacza, że mamy wbrew własnym przekonaniom stać murem za każdą głupotą. Albo zrezygnować z malowania ust, czy noszenia butów na obcasach, bo w takim anturażu wpisujemy się patriarchalny obraz świata.

Do niedawna wszelkie krzywdy zaznane od ludzi określających się jako feminiści czy feministki koszmarnie mnie raniły. Jakiś czas temu współpracowałam z organizacją, która równość niesie na sztandarach. To była najgorsza współpraca świata. Nieodpowiadanie na maile, lekceważenie, brak szacunku, trudności z przekazywaniem informacji, chaos i pożoga. Moja zraniona duszyczka łkała – jak to? Dlaczego? Przecież jesteśmy siostrami, dlaczego one się tak zachowują? A przecież bycie feministką nie czyni z nikogo idealnego współpracownika, fantastycznego szefa, czy kompana. Gdyby tak było, świat z pewnością byłby piękniejszy, mlekiem i miodem płynący, ale poza przekonaniem o tym, że dziewczyny są równe facetom – wciąż pozostajemy ludźmi!

Siostrzeństwo w krzywym zwierciadle

Idea kobiecego wspierania się jest mi bardzo bliska. Jako młoda matka, obracająca się w towarzystwie innych młodych matek wykonuję obecnie ogromną pracę nad sobą, by nie oceniać wyborów i decyzji innych kobiet. Choć mam poczucie, że oczywiście mój model wychowania córki jest najlepszy (kto tak nie ma?!), walczę ze sobą codziennie, by bez wewnętrznego sprzeciwu akceptować inne sposoby na wychowanie wśród matek. By być przy przyjaciółce bez namolnego akcentowania swojego zdania, gdy ta podejmuje moim zdaniem złe decyzje i wspierać ją niezależnie od wszystkiego.

Ostatnimi czasy nie mogę już słuchać o siostrzeństwie. Mam wrażenie, że to słowo wydmuszka, którym szastają ludzie niekompetentni, by przykryć swoje fuckupy. Na takie siostrzeństwo nie ma we mnie zgody.

Jednak ostatnimi czasy nie mogę już słuchać o siostrzeństwie. Mam wrażenie, że to słowo wydmuszka, którym szastają ludzie niekompetentni, by przykryć swoje fuckupy. Na takie siostrzeństwo nie ma we mnie zgody. W pracy zawsze będę wspierała dziewczyny, bo wiem, że mają trudniej. Wiem, że często są bardziej niepewne i z mniejszą odwagą prezentują swoje zdanie. Ale trudno mi dać szantażować się siostrzeństwem komuś, kto np. zobowiązuje się do stworzenia tekstu, ale przysyła mi go pięć dni po terminie, z mnóstwem literówek i nie na temat (sytuacja całkowicie zmyślona). To nie jest siostrzeństwo. To całkowite przeciwieństwo siostrzeństwa, czyli lecenie w ch*ja.

Hitem siostrzanego horroru była dla mnie dziewczyna, z którą zdradzał mnie były partner. Próbowała przekonać mnie, że nie powinnam mieć nic przeciwko, w imię feministycznego wspierania się dziewczyn. I co ciekawe, prawie jej uwierzyłam!

Nie za ładna, nie za brzydka – tak w sam raz

W powszechnym wyobrażeniu, jako feministka powinnaś mieć pogłębioną wiedzę we wszelkich dziedzinach – zwłaszcza tych męskich. Bo co z ciebie za feministka, jeśli nie potrafisz samodzielnie wymienić katalizatora w samochodzie? Czyli jednak ci faceci są do czegoś potrzebni (he, he). Wnosić lodówkę na trzecie piętro, wypowiadać tylko przemyślane kwestie, być niezbyt wyzywająca, ale jednocześnie nie za brzydka (by nie wpisać się w krzywdzący stereotyp). Jeśli kiedykolwiek obnażysz się z niewiedzą, koniec, feminizm właśnie umarł. Przez ciebie.

Czy w białej sukience, makijażowi na twarzy i pofarbowanym włosom już sprzeniewierzyłam się ideałom feminizmu? Czy zrobiłabym to dopiero wtedy, gdybym dodatkowo wypełniła sobie usta i piersi?

Jedną z moich ulubionych feministycznych anegdot jest ta, jak występowałam na festiwalu górskim w Zakopanem w kontekście mojej książki o „Taterniczkach”. Przez półtorej godziny rozprawiałyśmy z prowadzącą Agnieszką Jurczyńską-Kłosok o równości, krzywdzących stereotypach, złudnych wyobrażeniach o feminizmie. Po spotkaniu podszedł do mnie fotograf, który słuchał tych wszystkich wynurzeń i skwitował – No, no. Aż przyjemnie się zrobi pani zdjęcie. Byłem pewien, że przyjdzie baba w dresach, a pani tak pięknie wygląda.

Czy w białej sukience, makijażowi na twarzy i pofarbowanym włosom już sprzeniewierzyłam się ideałom feminizmu? Czy zrobiłabym to dopiero wtedy, gdybym dodatkowo wypełniła sobie usta i piersi?

Do dziś pamiętam dyskusję, jaką wywołała Beyonce, kiedy w trakcie swojej trasy koncertowej wyświetlała na wielkim telebimie słowo „feminizm”. Tęgie głowy pisały potężne epopeje o tym, czy Beyonce feministką jest, czy nie. Czy zrobi dobrze temu nurtowi, czy wręcz przeciwnie? Czy w ogóle ma prawo do szargania feminizmu w trakcie show, na którym występuje roznegliżowana? Fajnie, kiedy ikona wywołuje dyskusję wokół tematu. Czasem pozwala to przełamać krzywdzące stereotypy. Umożliwia większej grupie ludzi identyfikację z nurtem, który wydaje się ekskluzywny, zarezerwowany tylko dla aktywistek, bądź naukowczyń, które do poduszki czytają Simone de Beavoir.

Donald Winnicott brytyjski psychoanalityk stworzył takie pojęcie jak „wystarczająco dobra matka”. Taka matka wytrzymuje różne stany emocjonalne dziecka, w tym te trudne i nasilone i nie odgrywa się za nie na niemowlęciu. I tak myślę sobie, że wystarczająco dobra feministka to taka, która przy przekonaniu, że płeć nie może być powodem do jakiejkolwiek dyskryminacji, wytrzymuje różne sposoby, w jakich feminizm się przejawia, czasami takie, na które nie ma wewnętrznej zgody, ale nie przekreśla przy tym głównej idei tego nurtu.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz