Stek z ryżem, maca i barszcz. Ich jedzenie podróżuje z migrantami

Gastronomia
Kuchnia światowa
Migrace
Asya Meytuv
| 8.12.2023
Stek z ryżem, maca i barszcz. Ich jedzenie podróżuje z migrantami
Zdroj: Shutterstock

Dla większości kultur kluczowe są dwa organy - język i żołądek. Podczas gdy język określa sposób, w jaki nazywamy rzeczywistość, smaki i postawy wobec jedzenia i gotowania odzwierciedlają wiele warstw naszego życia. Jedzenie, które trafia na nasz stół, nie tylko odzwierciedla historyczną dostępność składników w zależności od położenia geograficznego, ale także odzwierciedla klasę społeczną, wolność lub jej brak, etykę, moralność, edukację i wiele więcej. Jesteśmy dosłownie tym, co jemy - banał bez banału.

Z wczesnego dzieciństwa pamiętam raczej niewiele, a wspomnienia z okresu po ukończeniu dziesiątego roku życia są znacznie wyraźniejsze. To właśnie wtedy moja rodzina postanowiła przenieść się z Moskwy (dość dzikiego i niebezpiecznego dużego miasta w latach 90.) do małego, spokojnego europejskiego miasteczka, którym w tamtym czasie była Praga. Oprócz bariery językowej, lepiej pamiętam barierę kulinarną - smaki i konsystencje szkolnej stołówki były mi zupełnie obce. Mięso pływające w jakimś płynie, chlebowe knedliki zamoczone w sosie, czy tarty ogórek tonący w zalewie octowej - tak odbierałem swoje pierwsze posiłki z czeskiej kuchni.

W naszym domu gotowało się po imigrancku, czyli przede wszystkim prosto, sprawnie i ze świeżych składników. Były to dania bez przepisów, inspirowane kuchnią wschodnioeuropejską, a raczej aszkenazyjską kuchnią żydowską. I tak w wieku jedenastu lat, po szkole, podgrzewałam w domu szoulet (mieszankę roślin strączkowych i ziaren, takich jak ryż i soczewica), rosół z kury (który jest uniwersalnym panaceum, goldene jojch w jidysz) czy klopsiki wołowe z kaszą gryczaną.

Życie imigrantów jest często pełne niepewności. Ambiwalencja języka i kultury oraz krzyżowanie się wielu żyć jest częścią doświadczenia imigrantów. Znajomy domowy posiłek jest świetną kotwicą w takich chwilach.

Dla wielu ludzi obcokrajowcy to ci, którzy wyglądają inaczej. Jako rosyjski Żyd, w Czechach wyglądam raczej mało egzotycznie, ale różnice w kuchni są tym bardziej widoczne. Pamiętam, jak odwiedziła nas koleżanka z klasy, miałam wtedy jakieś piętnaście lat. Kiedy zobaczyła szklaną almarę z ciecierzycą, soczewicą, kaszą gryczaną i otrębami owsianymi, zapytała dość nieszczerze, czy naprawdę jemy takie rzeczy.

Stek i ryż

Stopniowo odkryłem, jak fundamentalne różnice mogą występować nawet między kuchniami w Europie. Sznycel z ryżem nie jest tu często spotykany, ale w Austrii już tak. We Francji macza się tłuste rogaliki w kawie z mlekiem i kładzie na białym obrusie. W tym samym czasie jedzą owoce morza i foie gras na Boże Narodzenie i prawdopodobnie oszaleliby na punkcie czeskiego karpia i sałatki. Zamiast zupy Włosi jedzą najpierw makaron z sosem, a potem danie główne. W Izraelu wszystko doprawia się tahini, sezamem i świeżą pietruszką. Pory, w których zwykle jedzą, również są bardzo różne - na przykład śródziemnomorskie, bardzo późne kolacje to moja śmierć.

Życie imigrantów często wiąże się z niepewnością, własną tożsamością wciąż nieco ukrytą w pudełkach, poczuciem wyobcowania z otoczenia, a czasem fantomową tęsknotą za domem, który już nie istnieje. Nigdy tak naprawdę nie zapuściłem korzeni w Rosji, ale nie jestem też Czechem. Uwielbiam być w Izraelu, ale intensywność i temperament tego kraju również mnie omijają. Rozdwojenie językowe i kulturowe oraz krzyżowanie się wielu żyć jest częścią doświadczenia imigranta.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz