Orgazm to nie pokemon

łechtaczka
orgasm gap
orgazmseks
Eva Marková
| 6.1.2022
Orgazm to nie pokemon
Zdroj: Shutterstock

Oglądasz porno, zbliżasz się do punktu kulminacyjnego – i nagle film się zatrzymuje. Frustrujące, prawda? Tak właśnie wyglądała kampania oświatowa dużego serwera pornograficznego, której celem było zwrócenie uwagi na fakt, że nawet 40% heteroseksualnych kobiet nie osiąga podczas seksu z partnerem orgazmu. To podejrzanie dużo

Na czym polega problem?

Podobnie jak każda wulwa jest niepowtarzalna, tak samo przeżywanie orgazmu jest sprawą indywidualną – ale powinno być czymś naturalnym, oczekiwanym i przynoszącym rozkosz. Jednak dane z badań (na przykład te opublikowane w 2018 r. w czasopiśmie Archives of Sexual Behavior) pokazują, że ponad 40% kobiet podczas stosunku z mężczyzną osiąga orgazm znacząco rzadziej niż ich partnerzy. Ten fenomen bywa określany jako orgasm gap i może mieć wiele przyczyn. Ponieważ jednak orgasm gap nie dotyczy par lesbijek, jest oczywiste, że przyczyny są raczej uwarunkowane kulturą, niż biologią. O niektórych z nich piszemy poniżej, pomijamy tu jednak anorgazmię z przyczyn zdrowotnych – istnieje znaczna ilość kobiet, które nie osiągają orgazmu – zgodnie z dostępnymi badaniami to niecałych dziesięć procent. Jeżeli masz wrażenie, że może to dotyczyć Ciebie, powinnaś skonsultować się z ginekologiem. Niemożność osiągnięcia orgazmu nie musi być „twoim przeznaczeniem”, chociaż czasopisma, starsze przyjaciółki lub matki starają się nas do tego przekonać.

Narządy mowy i narządy płciowe

W osiągnięciu orgazmu często powstrzymują nas zakorzenione w społeczeństwie wyobrażenia o seksie. Pisanie o żeńskim orgazmie oznacza więc także pisanie o języku – mam na myśli to, w jaki sposób o nim mówimy i myślimy. Za pomocą słów tworzymy obraz świata, który potem pojawia się w naszej kulturze. A to, w jakiej kulturze żyjemy, ma wielki wpływ na nasz sposób odbioru seksu. Również dlatego, że rozmawiając o tematach intymnych, osobistych, będących tajemnicą lub tabu, pomagamy sobie metaforami i zwrotami symbolicznymi, tak trochę zniekształcamy rzeczywistość (na przykład kiedy zamiast słowa menstruacja mówimy kobieca przypadłość lub trudne dni). Klasyką wśród tematów tabu są wyrazy, którymi nazywamy genitalia – swoje lub partnera. W relacji z partnerem raczej nie będziemy używać nazw, które w dzieciństwie słyszeliśmy od rodziców. Zdarza się, że nawet przed sobą wstydzimy się mówić o pipce, siuśce, pusi, myszce, muszelce czy dziurce.

Seksu i orgazmu nie możemy traktować jak towaru, za pomocą którego szantażujemy drugą osobę.

Poza słowami tabu już od początków okresu dojrzewania musimy mierzyć się z następnym potencjalnym zagrożeniem dla naszego życia seksualnego: utrwalonymi w kulturze wyobrażeniami o seksie, które nieświadomie przejmujemy z filmów, książek, oraz jako mniej lub bardziej świadomi konsumenci pornografii. Skrzywiony obraz seksu partnerskiego jest częścią opowiadanych sobie wzajemnie anegdot o migrenach żony. W stereotypowym podejściu życia płciowego utwierdzają nas czasopisma lifestylowe i telewizyjne talkshow. Wyjątkiem nie są nawet rozmowy z seksuologami, celebrytami w tej dziedzinie. Od niektórych z nich dowiadujemy się, że kobiety osiągają orgazm rzadziej niż mężczyźni, że przeciętna gra wstępna trwa 8–11 minut, a normalny stosunek trwa 14 minut albo że orgazm łechtaczkowy jest intensywniejszy niż pochwowy, który jest z kolei dłuższy. Wierzę, że ten sposób mówienia o seksualności ma swoje uzasadnienie medyczne, ale nie pomaga w tworzeniu właściwego obrazu seksu i erotyki.

Zaprezentowane w ten sposób wyniki badań tylko utwierdzają nasze wrażenie, że celem współżycia jest orgazm. Czytamy, że mężczyzna osiąga go w momencie wytrysku, kobieta zazwyczaj trochę wcześniej, podczas stosunku. Penetracja jest przedstawiana jako najważniejsza część życia intymnego pary, która następuje po grze wstępnej (rozumianej jako niezbędna porcja dotyku i seksu oralnego). Żadnych rozmów, żadnych pieszczot, ale także żadnego wiązania partnera, korków analnych, kulek gejszy i lubrykantów. Prezentowany publicznie obraz seksu jest w zasadzie nudny i skupiony wyłącznie na jednej części możliwych czynności – już samo słowo gra wstępna sugeruje, że chodzi wyłącznie o jakiś prolog lub wstęp, że to najważniejsze nastąpi potem. A to jest problem, ponieważ znaczna część kobiet doświadcza orgazmu lub intensywnych przeżyć erotycznych właśnie podczas tych „pozostałych”czynności. Już w latach 60. XX wieku zespół naukowy Williama H. Mastersa i Virginii E. Johnson opisał cztery fazy podniecenia: sam orgazm jest wprawdzie ważnym punktem aktywności erotycznej, ale nie musi być koniecznie jej celem. Jest raczej częścią całego procesu, w którym faza podniecenia przechodzi do fazy plateau, jej punktem kulminacyjnym jest orgazm, po którym następuje faza końcowa, prowadząca do rozluźnienia. U kobiet może ona – dzięki właściwej stymulacji – przechodzić w następny orgazm. Jeżeli policzymy, ile razy osiągnęłyśmy go podczas jednego wieczoru, na podstawie uzyskanych danych możemy stworzyć interesującą tabelkę, jednak nic nam to nie powie o jakości seksu.

 

Liczby i terminy naukowe pomagają nam uporządkować świat – może właśnie dlatego w naszych rozmowach pojawia się podział orgazmu na łechtaczkowy, pochwowy, a nawet orgazm szyjki macicy (dziś zresztą przestaje się już dzielić kobiecy orgazm na wspomniane rodzaje). Niektóre podręczniki polecają podchodzić do nich po kolei, jak gdyby to była gra – krok za krokiem, podczas jednego seansu erotycznego osiągnąć wszystkie trzy rodzaje orgazmu i stopniować intensywność rozkoszy. Takie podejście może sugerować, że kobiecy orgazm przypomina pokemona, który przeobraża się i staje się coraz lepszy i silniejszy. Nie jest zaskoczeniem fakt, że ten model ma swoje źródła w obalonej już tezie Freuda, uznającej orgazm łechtaczkowy za mniej wartościowy, będący przejawem niedojrzałej osobowości, podczas gdy pełnowartościowy jest tylko orgazm pochwowy, zazwyczaj osiągany podczas współżycia z mężczyzną. Jednak czy naprawdę musimy porównywać ze sobą różne rodzaje szczytowania? Zarówno u mężczyzn, jak i kobiet może to wywoływać wtórny stres wywołany pragnieniem osiągnięcia tego właściwego. W dodatku intensywność i głębia przeżywania orgazmu często zależy od fazy cyklu menstruacyjnego, jak równieże zmęczenia czy stanu psychicznego – dlatego każdy orgazm może być inny.

Zresztą od dawna przypuszczano, że rola łechtaczki będzie bardziej skomplikowana, ale dopiero w ostatnim czasie, kiedy australijska urolożka Helen O’Connell na końcu lat dziewięćdziesiątych dokładnie opisała jej anatomię, a następnie powstał nawet model 3D, łechtaczka zdobyła uwagę, na którą od dawna zasługuje. Obecnie można już się spotkać (przede wszystkim w świecie angielskojęzycznym) z terminem cliteracy, którym opisuje się świadomość tego, jak właściwie wygląda ten narząd rozkoszy.

Po co dziewczynom orgazm?

Kobiecy orgazm jest od dawna dyskryminowany. Można z tym wprawdzie polemizować – że często jest tematem wierszy, że coraz częściej spotykamy się z nim w filmach i serialach...Wszystko to jest oczywiście bardzo dobre, powinniśmy jednak zwrócić uwagę na to, jeśli znajdziemy dla niego miejsce w debacie publicznej, w dydaktyce edukacji seksualnej, w podręcznikach biologii lub materiałach oświatowych.

W starej szwedzkiej książce dla dzieci „Piotruś, Kasia i maleństwo” autorstwa Grethe Fageström pojawia się przynajmniej wzmianka o rozkoszy. Kiedy bowiem Piotruś i Kasia pytają się, jak dzidziuś dostał się do brzucha mamy, tata opowiada, że kiedy z mamą przytulają się i całują, mają czasem ochotę kochać się – wtedy penis taty stanie się większy i twardy, a mama chce, aby penis dostał się do jej pochwy. Tata dodaje, że jest to bardzo przyjemne, a z tej sztuki bycia razem może powstać nowe dziecko. Kiedy nadejdzie ten najpiękniejszy moment, nasienie dostanie się do pochwy mamy. W naszym języku nie ma chyba żadnej innej książki, która wyjaśnia dzieciom, że ciąża może być wynikiem wspólnej rozkoszy, a nie rozkosz jest produktem ubocznym płodzenia dzieci. Jeżeli uznamy płodzenie dzieci za ważniejsze niż przyjemność erotyczna, brzmi to wprawdzie bardzo szlachetnie, ale jest to niestety zwykłe kłamstwo. O wiele częściej uprawiamy seks dla przyjemności, nie dlatego, że chcemy mieć dziecko. A ponieważ automatycznie łączymy wytrysk z męskim orgazmem, traktujemy go jako coś naturalnego, natomiast kobiecy orgazm jest postrzegany jako zbędny, lub przynajmniej trudny do wyjaśnienia.

Jedna z teorii twierdzi, że kobiecy orgazm to pozostałość ewolucyjna orgazmu męskiego (podobnie, jak mężczyźni mają sutki, pomimo że z punktu widzenia reprodukcji nie są im do niczego potrzebne). Inni teoretycy uważają kobiecy orgazm za strategię adaptacyjną, która pomaga kobietom wybranie odpowiedniego kandydata na ojca przyszłych dzieci – najprościej mówiąc, im bardziej zdrowy i sprawny jest mężczyzna, tym jest dla kobiety bardziej atrakcyjny, bardziej ją podnieca, a ona częściej osiąga orgazm. I tak wróciliśmy do punktu wyjścia: wprawdzie głównym powodem, dla którego uprawiamy seks nie jest prokreacja, ale prawdopodobnie chętniej kochamy się z mężczyznami, z którymi chcielibyśmy mieć dzieci. Niezależnie od tego, jak to jest z orgazmem, z jego rolą i znaczeniem, jedno jest pewne: satysfakcjonujące życie miłosne, w którym orgazm nie przypomina niekontrolowanego zjawiska przyrodniczego, pomaga wzmacniać relację z partnerem i czuć się dobrze w swoim ciele, a dzięki ilości hormonów, które się podczas niego dostają do krwi, niezawodnie poprawi nam nastrój.

I po co tyle gadania?

Kluczowym słowem większości podręczników o szczęściu seksualnym jest komunikacja. Jak jednak mamy ze sobą rozmawiać, jeżeli nie mamy do dyspozycji odpowiednich pojęć, a dodatkowo musimy radzić sobie z faktem, że nie umiemy odróżnić orgazmu pochwowego od łechtaczkowego, że zamiast 14 minut kochamy się nawet ponad godzinę a stosunek nie jest główną częścią naszej aktywności seksualnej? Walkę z ideami możemy wygrać z pomocą rady z wyżej wymienionych podręczników: odkryć, co sprawia nam przyjemność. Abyśmy w ogóle mogli rozmawiać o tym, co lubimy w seksie partnerskim, musimy najpierw poznać, co robi dobrze nam samym – dlatego kobietom, które mają problem z osiągnięciem orgazmu radzi się, aby nauczyły się zaspokajać przez masturbację.

Nie mniej ważne niż odkrycie tych właściwych ruchów i dotyków prowadzących do orgazmu, są też inne kompetencje, których kobiety nauczą się podczas masturbacji. Mogą doświadczyć, jak wygląda, pachnie i smakuje wydzielina z pochwy, oraz jakie fizyczne reakcje przynoszą różne fantazje erotyczne. Jeżeli nadal są atakowane przez myśli na temat brudnej podłogi, nierozwiązanych zadań lub zebrania w pracy, to może najwyższy czas zacząć wykonywać jakieś ćwiczenia oddechowe lub relaksacyjne… To właśnie rozproszona uwaga i brak koncentracji jest częstą przeszkodą w osiągnięciu orgazmu przez kobiety.

Dobrymi pomocnikami w poszukiwaniach własnej drogi do orgazmu mogą być różne akcesoria – oferta jest bogata i już od dawna nie jest prawdą, że każda zabawka erotyczna musi wyglądać jak ogromny, twardy penis. Przemysł erotyczny nie jest już zdominowany przez macho, a w asortymencie sklepów z akcesoriami erotycznymi możemy znaleźć niezwykle eleganckie, designowe przedmioty o różnych funkcjach, które możemy stosunkowo tanio i dyskretnie kupić. Ważnym pomocnikiem w odkrywaniu swojej seksualności jest dla wielu kobiet pornografia, zarówno w audiowizualnej, jak i literackiej postaci. Kobiety, które oglądają porno, często twierdzą, że pomaga im to odreagować po wyczerpującym dniu i stworzyć atmosferę do masturbacji albo seksu z partnerem. Może to być sposób, jak nauczyć się czegoś nowego, zaspokoić swoje trochę bardziej ekscentryczne fantazje, albo dowiedzieć się, co nas tak naprawdę podnieca. Możliwe, że okaże się, że tego, co nas kręci na ekranie, nie chcemy przeżyć w realnym świecie. Ze statystyk serwisu Pornhub wiemy na przykład, że jedna trzecia widzów gay porna to kobiety; popularne są również filmy z lesbijkami i bondage. Wiele kobiet lubi oglądać amatorskie filmy pornograficzne, ponieważ chcą widzieć niedoskonałe ciała zwykłych ludzi podczas seksu. Specyficzna kategoria to tzw. porno dla kobiet, określane czasem jako feministyczne porno. Jest o wiele bardziej metaforyczne, nacisk jest kładziony na bogactwo doznań zmysłowych i fabułę. Przykładem może być projekt A Four Chambered Heart albo serwery Xconfessions, Lustery czy Bellesa. Dla wielu kobiet właśnie takie filmy są bramą do świata fantazji erotycznych – mogą być punktem wyjścia do rozmowy z partnerem lub partnerką o tym, co im się podoba. Nie musimy od razu mówić o sobie, ekran staje się obszarem projekcji naszych wyobrażeń.

 

Żadne tabu nie jest tabu

Czasami jest bardzo trudno znaleźć wspólny język dotyczący naszych potrzeb i pragnień seksualnych: w języku brakuje odpowiednich pojęć i partnerzy muszą tworzyć własne kody komunikacyjne, obejmujące nie tylko słowa, ale też ruchy, gesty, dźwięki. Stopniowo budujemy system niewerbalnych haseł, zastępujących słowa, których nie chcemy wypowiadać na głos ( niektórym nie przeszłoby przez gardło zdanie „wsadź mi tam jeszcze jeden palec”, innym wydaje się to śmieszne). Osoby, które regularnie się kochają, stopniowo są w stanie rozpoznać, co się partnerowi lub partnerce podoba i dzięki temu nauczyć się, jak osiągnąć orgazm. Być może jeszcze ważniejsza, niż technika jest zdolność rozluźnienia się i oddania drugiej osobie. To wymaga dużego zaufania, ponieważ w tym momencie jesteśmy podatni na zranienie: fizyczne i psychiczne. Musimy uwierzyć, że się drugiej osobie naprawdę podobamy i że dla niego lub dla niej nasz orgazm jest przynajmniej tak samo ważny jak własny. Seksu i orgazmu nie możemy traktować jak towaru, za pomocą którego szantażujemy lub nagradzamy drugą osobę.

Na drodze do wymarzonego orgazmu spotykamy wiele przeszkód – a niektóre z nich istnieją tylko w naszej głowie. Nie wolno nam zapomnieć, że na każdego partnera czy partnerkę nasze ciało reaguje w inny sposób, za każdym razem tworzymy nowy kod komunikacyjny i odkrywamy na nowo nasze ciało. To normalne, że z jedną osobą osiągamy orgazm łatwiej, z inną trudniej, nie musimy mieć wyrzutów sumienia, bo w czasie seksu pomyślimy o kimś innym. Albo, że nam się nie chce. Albo, że czasem nie jesteśmy dostatecznie wilgotne, a czasem tak podniecone, że nie możemy się opanować. To wszystko jest normalne i jest częścią życia seksualnego. Nawiasem mówiąc: to, że w czasie menstruacji nie wolno uprawiać seksu to kolejny z utrzymujących się mitów. Jednym słowem, dozwolone jest wszystko, co sprawia przyjemność obojgu: jeżeli masz ochotę, pozwól sobie na seksualną przyjemność nawet w czasie miesiączki – może okaże się, że zamiast środków przeciwbólowych możemy sobie przepisać orgazm!

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz