Porozmawiajmy o toksycznej kobiecości

feminizm
feminizm lite
kobiecość
toksyczna kobiecość
Tereza Semotamová
| 15.12.2021
Porozmawiajmy o toksycznej kobiecości
Zdroj: Shutterstock

Oczywiście to, że jestem feministką, nie podlega dyskusji. Mówię o tym na samym wstępie, żeby nie doszło do nieporozumień. Moje aktualne doświadczenia z ciążą, porodem i macierzyństwem pod jednym względem mnie przeraziły: wydawało mi się, że jestem gotowa na wszystko, a jednak zaskoczyła mnie skala toksycznej kobiecości, z którą się spotkałam. Skłoniło mnie to do przewartościowania mojego postrzegania feminizmu, męskości i życiowej walki z systemem. Tak samo jak narzekamy na kryzys męskości i brak feministów w naszym społeczeństwie, powinniśmy też zwrócić uwagę na toksyczną kobiecość. Tylko w ten sposób współczesny feminizm może ruszyć do przodu.

Co może być przykładem toksycznej kobiecości? Zazwyczaj wymienia się sięganie po tzw. „kobiecą broń“ albo manipulację i wykorzystywanie pozycji „słabszej płci“, tożsamości stworzonej przez patriarchat. Czyli przerzucanie winy za to, że kobiety czasami zachowują się durnie, chaotycznie i nieprzewidywalnie na karmienie i menstruację („Hormony mi szaleją“ albo „Jak mam okres to mi odbija“). Unikanie (z wygodnictwa) możliwych do wykonania prac, bo „przecież mężczyźni lepiej się do tego nadają“. Rozpłakanie się i okazywanie rzekomej bezbronności tylko po to, żeby zamknąć rozmówcy usta. Poza tym znamy też przykłady kobiet na wysokich stanowiskach, które nie są w stanie niczego odpuścić swoim podwładnym, w myśl zasady: „ja też ciężko na to harowałam“.

O toksycznej kobiecości często wspomina się jako o reakcji na patriarchat – ale powiedzmy sobie szczerze, czy rzeczywiście to patriarchat jest wszystkiemu winien? Jakby w ostatnich latach pod wpływem ruchu #metoo zaczęto wychodzić z założenia, że kobiety to jakaś homogeniczna grupa, przyjmująca wyłącznie rolę ofiary. Jednocześnie uważa się, że kobiety są bardziej moralne i niewinne. Jeśli w to wierzycie, rozumiem, ja czasami również. Pytanie, dlaczego mamy potrzebę myślenia o tym w ten sposób i do jakiego stopnia jest to prawdą. Nie zapominajmy, że kobiety też są przede wszystkim ludźmi. A ludzie nie są jednowymiarowi.

Mówi się, że mężczyźni porównują swoje przyrodzenia. Kobiety porównują wszystko inne. Oprócz pracy, dobytku i wyglądu zewnętrznego głównie ognisko domowe i płodność, czyli wydajność macicy, ile waży dziecko, kto ma bardziej obwisły brzuch, lepiej wysprzątane mieszkanie i więcej upieczonych ciast. Czasami nawet wielkość pierścionka zaręczynowego. Sama przyłapałam się na tym, że mam skłonności do wywyższania się nad innymi kobietami, które nie rodziły naturalnie, poprosiły o znieczulenie, których dzieci mają po porodzie bardzo żółtą skórę. Tak, bo jestem żmiją. Wychowałam się w systemie opartym na efektywności, raportowaniu wyników, mierzeniu i porównywaniu. Więc jak już zupełnie przypadkiem mogę w czymś przodować, robię to. I od razu się za to wstydzę.

Wysłuchanie, empatia i rosół

To, że kobiety przez wiele wieków nie mogły się realizować, sprawiło, że rodzenie i wychowywanie dzieci stało się taką kobiecą wyższą szkołą życia. Pomimo całego feminizmu świat kobiet wciąż pozostaje światem sztywnych reguł społecznych. Nic więc dziwnego, że kobiety z dziećmi wywyższają się nad bezdzietnymi, kobiety rodzące w domu nad tymi, które rodziły w szpitalu albo przez cesarkę („nie włożyłaś w to za dużo wysiłku“), kobiety karmiące nad niekarmiącymi. W ten sposób powstaje niepotrzebna stygmatyzacja, poczucie poniżenia i wykluczenia.

Przyjmijmy do wiadomości, że to, jak postrzegamy feminizm, zawsze wynika z naszych indywidualnych możliwości intelektualnych i ekonomicznych. I że osądzać kogoś za to, że nie mieści się w naszym pojęciu feminizmu w życiu codziennym, jest toksyczne.

Z tym wiąże się mikroagresja przybierająca postać nieproszonych rad od rodziny czy otoczenia. Mogą to być porady pełne dobrych intencji wypowiedziane pewnym tonem. Potrafią wryć się w pamięć i zostawić po sobie niezły bałagan. Kilka przykładów: „Nie noś tego dziecka cały czas w chuście, bo ci się udusi”. „Nie przyzwyczajaj go do czułości, bo się od ciebie uzależni”. „Ale je rozpieściłaś”. „Powinnaś karmić częściej/rzadziej/więcej/inaczej”. „Nie powinnaś spać z dzieckiem w łóżku”. „Jak od razu pójdziesz do pracy i nie poświęcisz mu całej swojej uwagi, to je skrzywdzisz”. „Badania mówią, że beciki są dla dzieci niebezpieczne, mogą spowodować śmierć łóżeczkową”. I tak dalej. Jakby tego stresu i lęków w okresie poporodowym było za mało.

Istnieje też oczywiście kobiecość nietoksyczna. Poczucie solidarności w kobiecych kręgach ma fascynującą dynamikę. Miałam szczęście, że spotkałam się z taką właśnie kobiecością, otrzymałam też bardzo dużo wsparcia od kobiet wokół mnie. Jestem im za to wdzięczna. Mam jednak potrzebę powiedzenia na głos, że również my, kobiety, potrafimy być bardzo toksyczne. Pamiętajcie, nieproszone rady nie uprzyjemnią życia waszym krewnym i koleżankom. Ale zrobi to wsparcie, wysłuchanie, empatia, przygotowanie rosołu albo propozycja opieki nad dzieckiem.

Toksyczna męskość

Zasady, według których musimy odkrywać swoje role płci w społeczeństwie dotyczą nie tylko kobiet. Są biczem także na mężczyzn. Reguły bywają rygorystyczne, a próby ich złamania, okazania słabości czy zwątpienia, często wiążą się z wykluczeniem. Wiem coś o tym.

Toksyczna męskość. Jak patriarchat zjada swoich synów

 

 

Empatia wobec inności

Niesprawiedliwych osądów i mikroagresji nie brakuje też czasami w kręgach feministycznych: kobieta, która postanowi skupić się na macierzyństwie i nie pracować, wywołuje ironiczne uśmiechy. Tymczasem feminizm to też zrozumienie dla inności. Bo przecież feminizmem może być też to, że ktoś postanowi na kilka lat zrezygnować z pracy i poświęcić się tylko opiece nad dziećmi i domem. Jeśli ktoś lubi gotować i bawić się z dzieckiem, to wcale nie oznacza, że nie jest feministą/ką. Feminizm ograniczony tylko do naszych własnych decyzji i przekonań kończy się tam, gdzie zaczyna się inność. A przecież dopiero tu powinien się zacząć. Przyjmijmy do wiadomości, że to, jak postrzegamy feminizm, zawsze wynika z naszych indywidualnych możliwości intelektualnych i ekonomicznych. I że osądzać kogoś za to, że nie mieści się w naszym pojęciu feminizmu w życiu codziennym, jest toksyczne.

Tak, z punktu widzenia historii, mężczyźni, z cichym wsparciem niektórych kobiet, w dużym stopniu ponoszą odpowiedzialność za patriarchat. Ale czy możemy ich winić za toksyczną kobiecość? To pytanie stare jak ludzkość. Co było wcześniej, kura czy jajko?

Kolejnym nadużyciem jest automatyczne obwinianie za wszystko patriarchatu i shaming wobec mężczyzn jako kategorii genderowej. Jeśli wszystkie kobiety są na wstępie bardziej moralne i niewinne, to z perspektywy feminizmu lite wszyscy mężczyźni są przemocowymi dupkami i to ich wina, że świat jest jaki jest, czyli patriarchalny. Tak, z punktu widzenia historii, mężczyźni, z cichym wsparciem niektórych kobiet, rzeczywiście ponoszą za to odpowiedzialność. Ale czy możemy ich winić za toksyczną kobiecość? Oto pytanie stare jak świat. Co było wcześniej, kura czy jajko? Czasami toksyczna męskość przybiera formę zinternalizowanej mizoginii, kiedy indziej chodzi o zwyczajny brak empatii, wywyższanie się itd. Nie możemy zwalać winy na patriarchat za wszystkie chwile, kiedy jesteśmy nie w sosie.

My, kobiety nazywające się feministkami, lubimy narzekać na patriarchat i toksyczną męskość. Spróbujmy jednak na co dzień pamiętać o toksycznej kobiecości w odniesieniu do naszego własnego postępowania. Wyzwaniem przyszłości będzie wypróbowanie, jak mogłaby w praktyce wyglądać zdrowa, autentyczna kobiecość i zdrowa, autentyczna męskość. Obydwie istnieją. Odkrywajmy je i wprowadzajmy w życie.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz