Dziewczynom wolno więcej. O pęknięciach w patriarchacie

marta nowak
patriarchat
Marta Nowak
| 3.2.2022 | 6 komentarzy
Dziewczynom wolno więcej. O pęknięciach w patriarchacie
Zdroj: Shutterstock

Bliskość, czułość i fantazyjny makijaż – w świecie stworzonym tak, żeby mężczyznom było jak najwygodniej, paradoksalnie istnieją rejony, w których to kobiety mogą więcej. Przyjrzyjmy się niektórym z tych rzadkich, ale przez to jakże ciekawych wysepek. Czego mężczyźni mogą nam pozazdrościć – i jak to się stało, że system obrócił się przeciwko nim?

Mam taki swój ulubiony szalik zrobiony przez Ninę Sakowską, projektantkę i kostiumografkę. Szalik z jednej strony jest tęczowy, a z drugiej ma napis „Miłuj bliźniego” i antyfaszystowski symbol trzech strzał. Jest śliczny, stylowy, wyrazisty i niedawno, kiedy miałam go na sobie, odbyłam z przyjaciółmi płci męskiej ciekawą rozmowę. Radzili, żebym zakrywała swój przepiękny dodatek w niektórych rejonach miasta, bo są miejsca, gdzie mogłabym za niego oberwać – a następnie przeszli do historii o tym, gdzie i za jakie barwy da się zarobić w gębę.

Słuchałam tego trochę jak opowieści z innego świata. Zasadniczo nie rozpatruję swoich ubrań pod kątem tego, czy mogą wzbudzić niechęć w nabuzowanym kibolu. Mimo to nigdy nie spotkały mnie z ich powodu najmniejsze nieprzyjemności, a co dopiero fizyczna przemoc. Być może dlatego, że jestem dzieckiem szczęścia z syndromem nieśmiertelności.

Ale pewnie dlatego, że jestem dziewczyną.

Wszystkie wiemy, że patriarchat to system stworzony przez mężczyzn pod mężczyzn. Ale, jak w każdym tak złożonym układzie, są w nim pęknięcia i przesunięcia. Groźba przemocy fizycznej ze strony obcych w miejscu publicznym to jedna z tego rodzaju rys. Agresywny, szukający zwady koleś zdecydowanie częściej zacznie rzucać się do innego mężczyzny, niż do kobiety. To chłopak może zostać pobity za „niemęski wygląd”. Tak, dziewczyny w przestrzeni publicznej są narażone na catcalling i inne formy molestowania seksualnego, ale raczej nikt na ulicy nie przywali nam za to, że mamy nie takie włosy albo za długo na kogoś patrzyłyśmy.

Kosmetyki kolorowe to nie wszystko. W zerojedynkowym płciowym oglądzie świata niemęska jest nawet pielęgnacja ciała. Manicure? Pedicure? Masaż twarzy? Może jeszcze przejdą, jeśli niemal siłą zmusi cię do nich partnerka.

Istnieją więc skrawki rzeczywistości, w których to kobietom pozwala się na więcej niż cispłciowym, heteroseksualnym mężczyznom. Jakie są niektóre z nich i z czego się wzięły? Czy, gdzie i dlaczego laski mają lepiej?

Płeć brzydka

Jeśli wejrzymy w historię mody dalej niż sto lat wstecz, zobaczymy, że największe samce alfa swoich epok nosiły pudrowane peruczki, trzewiki na obcasach i kusząco opięte pończochy. Falbanki, koronki i cekiny nie mają płci. Ale dziś w naszym kręgu kulturowym bez narażania się na niewybredne komentarze mogą nosić je tylko kobiety. Jeśli chcemy, możemy codziennie robić z siebie rajskie ptaki i folgować swojemu pragnieniu bycia diwą. Wolno nam szaleć z paletką trzydziestu sześciu cieni do powiek, obsypywać policzki brokatem i zamalowywać krosty korektorem. Mężczyznom teoretycznie też nie zabrania tego żaden przepis. Ale powodzenia, jeśli do szkoły czy pracy – najlepiej innej niż świetlica Krytyki Politycznej albo warszawska Bednarska – włożą bluzkę z koronkami i zamaskują podkładem pryszcze.

Kosmetyki kolorowe to nie wszystko. W zerojedynkowym płciowym oglądzie świata niemęska jest nawet pielęgnacja ciała. Manicure? Pedicure? Masaż twarzy? Może jeszcze przejdą, jeśli niemal siłą zmusi cię do nich partnerka. Ale jeśli ty – macho, kowboj, drwal – z własnej inicjatywy praktykujesz tego rodzaju ekstrawagancje, to już coś chyba z tobą nie tak. Prawdziwy facet pachnie smarem, cygarami i prochem armatnim, nie balsamem o aromacie kokosa. Kobieta, szukając szamponu w drogerii, może wybierać spośród dziesiątek produktów do włosów zniszczonych, suchych, przetłuszczających się, wysoko- czy nisko-porowatych – mężczyzna za to ma wybór między szamponem Niedźwiedź, Wilk albo Goryl. I jak myślicie, kto częściej choruje na raka skóry, bo nie smaruje się kremem z filtrem?

 

Czy czasem dziewczynom wolno więcej?

Idźmy dalej. My, dziewczyny, możemy do woli podkarmiać swoją próżność na social media, bawiąc się filtrami i wrzucając – serio czy ironicznie – swoje zdjęcia z prawie gołym tyłkiem. Prawdopodobnie jedyne, co nas spotka, to miły wyrzut dopaminy na widok serduszek i komentarzy „hot”. Ten rodzaj chwalenia się urodą jest zupełnie społecznie akceptowalny – w przypadku kobiet. Z mężczyznami jest inaczej. W ich samo pragnienie takich wzmocnień ego budzi podejrzenia o to, że przejmują się swoim wyglądem bardziej, niż wypada to prawdziwemu samcowi. Kuszenie zalotną miną albo opalonym brzuchem jest – wiadomo – dla bab. Faceci mogą najwyżej zaprezentować biceps na selfie zrobionym w siłownianym lustrze.

Rozmawiam o tym ze swoim kumplem Piotrem – człowiekiem, po poznaniu którego jakiemuś fanowi norm płciowych mogłaby wybuchnąć głowa. Piotrek to wieloletni dziennikarz sportowy, fan piłki nożnej i żużla, który jednocześnie jako model brał udział w sesjach stylizacyjnie dalekich od binarnych podziałów (słowa-klucze: makijaż, klipsy, brokat, falbany), a na swoim Instagramie (@working_ass_hero) publikuje seksowne zdjęcia w crossdressie. Jak mówi, kiedy po pierwszej sesji zmienił status konta z prywatnego na publiczne, miał duże obawy, czy nie czeka go najazd trolli albo dziwne akcje ze strony znajomych z rodzinnego miasta. Podobne uczucia pojawiają się, kiedy wychodzi na miasto w stroju bardziej fantazyjnym niż dżinsy i czarny T-shirt. „Im częściej to robię, tym mniej się boję, ale wiadomo, że 11 listopada raczej nie wyjdę z domu w make-upie. W takich stylizacjach pojawiam się raczej na spotkaniach z przyjaciółmi czy imprezach w bezpiecznych przestrzeniach. A jeśli idę potańczyć, zwykle mam ze sobą rzeczy do zmycia make-upu i torbę z ciuchami, żeby w razie czego wskoczyć w heterokostium” – opowiada mi Piotrek.

Jasne, jest coraz więcej mężczyzn, którzy wyłamują się z tego modelu (bo, na Boga, jak można tak funkcjonować), ale szczytem empatycznego, ciepłego pocieszenia dla wielu z nich wciąż pozostaje klepnięcie po plecach i słowa „ech stary słabo, napijmy się”.

Ta smutna norma społeczna – owocująca tym, że po polskich ulicach snują się tysiące mężczyzn w identycznych nudnych dżinsach, ciemnych kurtkach i fryzurach na Sarmatę – ma splątane korzenie. Jest blisko związana i z homofobią (różowe, Jezu, będzie, że gej), i z uprzedmiotowieniem kobiet. Jeśli w patriarchacie o atrakcyjności kobiety ma stanowić jej uroda (bo co innego może mieć do zaoferowania), a o atrakcyjności mężczyzny jego pozycja społeczna – to po co chłop ma się sztafirować? Kobieca wolność do wyrażania siebie strojem, swobodnego podkreślania seksapilu i zbierania komplementów ma też znajomy rewers: jeśli będziemy nieumalowane, spytają nas, czy źle się czujemy, a za nieogolone pachy nakrzyczy na nas jakiś random na Instagramie. Ten przesmyk w patriarchacie wynika z patriarchatu per se.

Bez emocji

Wiadomo, że mężczyźni reprezentują mózg, intelekt, fizykę oraz zimną logikę tnącą jak skalpel. Kobiety – to za to uczucia, wzruszenia, czułostkowość, myślenie magiczne i okadzanie mieszkania białą szałwią. Z takiego binarnego stereotypizowania wynika dla nas, dziewczyn, wiele złego – ale wynika też to, że normy społeczne pozwalają nam swobodnie rozmawiać o emocjach. A to rzecz świetna, potrzebna, a czasem wręcz zbawienna.

Weźmy najbardziej sztampową sytuację: jesteś dziewczyną i spotkało cię nieszczęście? Straciłaś kogoś ważnego, ktoś umarł, ktoś cię porzucił? Jeden telefon do przyjaciółki, a przyjedzie, utuli cię w ramionach (dosłownie), otrze ci gluta z nosa, pozwoli opowiedzieć o wszystkich swoich uczuciach, a przede wszystkim szesnaście razy powie ci, że jesteś wspaniała i że cię kocha nad życie. Innymi słowy – za pomocą uwagi i czułości stworzy bezpieczną przestrzeń, w której możesz oczyścić się z najtrudniejszych emocji. To wizja, która nie tylko jest dobrze zakorzeniona w popkulturze, ale wiele z nas przeżyło ją w rzeczywistości. Świetnie pamiętam wszystkie tego rodzaju sytuacje w swoim życiu – a bywałam i pocieszającą, i pocieszaną – i za każdym razem czułam w ich czasie ogrom miłości. A teraz wyobraźmy sobie, że na takie samo sprawdzone, uzdrawiające doświadczenie pozwalają sobie cispłciowi, heteroseksualni mężczyźni.

Społeczeństwo nie daje połowie ludzkości prawa do otwierania się przed innymi przedstawicielami swojej płci. Jasne, jest coraz więcej mężczyzn, którzy wyłamują się z tego modelu (bo, na Boga, jak można tak funkcjonować), ale szczytem empatycznego, ciepłego pocieszenia dla wielu z nich wciąż pozostaje klepnięcie po plecach i słowa „ech stary słabo, napijmy się”. Do czego to prowadzi? Do tego, że znaczna część mężczyzn swoje rozterki i emocje ujawnia tylko przed własnymi partnerkami. Podczas gdy one mają wokół siebie całą wspierającą sieć, oni wszystkie potrzeby dotyczące bliskości emocjonalnej realizują z jedną osobą. To nie wydaje się zdrowe dla żadnego związku (i tu dochodzimy do momentu, w którym pary hetero wspólnie cierpią z powodu patriarchatu). Kiedy ktoś nie ma żony ani dziewczyny – to, co złe, kisi w środku. I nie może się nawet z tego wszystkiego popłakać, bo (to żart Piotrka) „wiadomo, że prawdziwy mężczyzna płacze tylko na stadionie”. Spośród odpowiednich dla panów sposobów radzenia sobie z kłębiącymi się, zabutelkowanymi emocjami można za to wymienić zrobienie pięścią dziury w ścianie, jazdę autem z piskiem opon czy głośny okrzyk „kurwa mać”. To jest spoko – i męskie, i bezpieczne, i zdrowe.

Fakt, że nie oczekuje się od nas aktywnego inicjowania flirtu, ma też zaletę: nie narażamy się na wstępne, bolesne odrzucenie.

Także nieseksualna bliskość fizyczna między kobietami jest znacznie bardziej dopuszczalna społecznie. Dwie dziewczyny mogą zabunkrować się razem pod kocem, głaskać nawzajem po głowach czy trzymać za ręce bez obaw, że jedna przeszyje drugą przerażonym wzrokiem, biorąc ją za drapieżną l e s b i j k ę. Dorosłe kobiety potrafią spędzać długie minuty w uścisku ze swoimi matkami – coś, czego raczej nie praktykują mężczyźni i ich ojcowie. Wydaje się, że cishetero mężczyźni swoją potrzebę dotyku – zupełnie naturalną, nieerotyczną, dla większości ludzi konieczną dla dobrostanu psychicznego – mogą realizować praktycznie wyłącznie z kobietami, z którymi mają kontakty seksualne. Nie licz, że utuli cię kumpel ze studiów. Takie rzeczy załatw sobie na Tinderze, mordo.

Umęczeni myśliwi

A propos Tindera: przejdźmy do randkowania. W heteroseksualnych relacjach miłosnych to wciąż do mężczyzny należy odpowiedzialność za pierwszy krok. Dla zainteresowanej nim kobiety bywa to oczywiście potwornie frustrujące – w wielu z nas wciąż odzywa się obawa, że jeśli pierwsze do kogoś podejdziemy, zadzwonimy czy napiszemy, wyjdziemy na desperatki. Z odgórnego ustalenia, że to panowie uwodzą, a panie są uwodzone, potrafią też wyniknąć bardzo nieprzyjemne sytuacje – niechciany podryw czy czepiający się nas jak rzep psiego ogona faceci nierozumiejący słowa „nie”. Ale fakt, że nie oczekuje się od nas aktywnego inicjowania flirtu, ma też zaletę: nie narażamy się na wstępne, bolesne odrzucenie.

 

Toksyczna męskość. Jak patriarchat zjada swoich synów

Zasady, według których musimy odkrywać swoje role płci w społeczeństwie dotyczą nie tylko kobiet. Są biczem także na mężczyzn. Reguły bywają rygorystyczne, a próby ich złamania, okazania słabości czy zwątpienia, często wiążą się z wykluczeniem. Wiem coś o tym.

Przeczytaj cały tekst

Jeśli w miarę atrakcyjna dziewczyna chce dać sygnał zainteresowania chłopakowi w klubie albo na domówce (czy to ten moment, w którym z tekstu o patriarchacie robi się poradnik podrywu? mam taką nadzieję, dość sztywnych ram gatunkowych), nie jest to specjalnie trudne. Często w tym celu wystarczy nawiązać kontakty wzrokowy i przyjaźnie się uśmiechnąć. Klasyczna prośba o ogień to już wysoki poziom inicjatywy. Jeśli mężczyzna jest nami zainteresowany, zacznie rozmowę. Jeśli nie – nasze ego i tak jest bezpieczne. W końcu niczego mu nie proponowałyśmy, tylko posłałyśmy zupełnie niewinny uśmiech. A kiedy już od jakiegoś czasu z kimś flirtujemy, zauroczone, to dlaczego w naszym sercu mały amorek tryumfalnie trąbi za każdym razem, kiedy ON napisze „co tam”? Bo to pewniejszy, mocniejszy sygnał zainteresowania, niż wyłącznie odpowiadanie na wychodzące od nas pytania (sytuacja, z którą często muszą się mierzyć – i na którą narzekają – heteroseksualni mężczyźni).

Całe imaginarium męskiej aktywności, gonienia króliczka i szturmowania zamku królewny ze sfery flirtu przenosi się też na sferę seksu. Żadna osoba nie ma przez cały czas libido wysokiego pod sufit. Każdy i każda z nas miewa chwile, w których woli pospać, poczytać czy zwyczajnie nie ma ochoty na seks. I znów – nam, kobietom, daje się do tego prawo. Na mężczyznach ciąży dużo większa presja na to, by być chętnym i gotowym. Tak, od stuleci seks całym rzeszom kobiet kojarzy się albo z frustracją (święte dziewictwo, zaniedbywane potrzeby, wmawianie histerii), albo z cierpieniem (przemoc seksualna każdego możliwego rodzaju). Nadal zatrważająca liczba kobiet uznaje seks za dobry, jeśli nie bolał – a zatrważająca liczba mężczyzn nie wie, gdzie jest łechtaczka i co z nią robić. Ale przynajmniej, jeśli co jakiś czas mówimy „kochanie, dziś nie” albo mamy problemy z lubrykacją (szukam tu jakiegoś odpowiednika erekcji), nie ma obaw, że same – wiedzione kulturowym przekazem – zaczniemy się zastanawiać, czy jesteśmy pełnowartościowymi przedstawicielkami swojej płci.

***

Normy społeczne nie są ryte w kamieniu ani drukowane w Dzienniku Ustaw. Żyjemy w XXI wieku i nie jest tak, że za przekroczenie którejś z nich sąsiedzi wywiozą nas ze wsi na kupie gnoju. Niektóre środowiska podchodzą do stereotypowych ról płciowych bardziej rygorystycznie, niektóre mniej, a są też grupy, w których padają kolejne bastiony patriarchatu – w tym te krzywdzące teoretycznych beneficjentów systemu. Znam cishetero mężczyzn, którzy potrafią szczerze rozmawiać między sobą o emocjach czy bez zażenowania dbają o wygląd. Ale nie ma co udawać, że to dominująca grupa. Niepisane społeczne zasady regulujące to, co wypada, a czego nie wypada robić przedstawiciel(k)om danej płci, mają się dobrze – i nadal są żałośnie binarne. Dla chłopców niebieski, samochodziki i bójki, dla dziewczynek różowy, lalki i plecenie wianków. I tylko czasem ku naszemu zdziwieniu wychodzi na to, że drużyna niebieskich – ta, która ustalała reguły gry – przez przypadek sama sobie nimi zaszkodziła.

Dyskusja dot. artykułu

W sumie 6 komentarzy

Zostaw komentarz

Komentarz, który podoba się wam najbardziej

Adlof | 12.2.2022 15:36

Po przeczytaniu całości i przyjrzeniu się kwintesencji tematu dochodzę do jakże słusznej i fundamentalnej konkluzji którą można pokrótce opisać jako 'XD"

+1
Zareaguj

Komentarz, który podoba się wam najmniej

kbyrtek | 7.2.2022 10:19

Dokładnie!

-1
Zareaguj
Pokaż komentowany tekst