"Moja praca jest większa ode mnie" - mówi fotografka wojenna Jana Andert

Kobieta na wojnie
Jana Plavec
| 1.9.2023
"Moja praca jest większa ode mnie" - mówi fotografka wojenna Jana Andert
Zdroj: Shutterstock

Potrzeba szczególnego rodzaju odwagi, aby zgłosić się na ochotnika do miejsca wojny. Jana Andert celowo trzyma się z dala od kamery: "Nie wchodzę w tę historię...". Nie pozostała na tyłach wraz z innymi dziennikarzami, robiła również zdjęcia z kurdyjskimi oddziałami kobiecymi podczas walk na froncie.

Kiedyś przypadkowo spotkałem Janę w Holandii, gdzie oboje wtedy mieszkaliśmy. Usłyszałem czeski z okna mojego mieszkania w małym holenderskim miasteczku i natychmiast wybiegłem przed dom i tam usiadłem. Wysoka, szczupła blondynka, o której można by pomyśleć, że jest modelką, mrugnęła do mnie niebieskimi oczami ze zdziwienia. Zaczęliśmy rozmawiać.

Była wtedy przedszkolanką i uwielbiała robić zdjęcia, tak jak ja. Jeszcze większym zaskoczeniem było, gdy kilka miesięcy później odkryłem na jej profilu na Facebooku zdjęcia wojennego Mosulu czy portrety kurdyjskich bojowniczek.

Trudno się na nią natknąć, ponieważ zawsze jest w ruchu. Filmuje w strefach kryzysowych na całym świecie, ale sama celowo unika kamer. "Nie wchodzę w tę historię" - wyjaśnia. "Wolę pozwolić ludziom powiedzieć to, co muszą. Moją rolą jest pytać. Nie mogę mówić o uczuciach innych ludzi - tylko oni wiedzą najlepiej, jak się czują. Większa ode mnie jest moja praca i to jest dla mnie najważniejsze".

Pracując na własną rękę, odwiedziła miejsca największych bitew, kilkakrotnie znajdując się na linii frontu z tak zwanymi Złotymi Dywizjami w bitwie o Mosul i Tal-Afar. Dokumentowała sytuację w Iraku, Syrii, Somalii, a obecnie zdaje mi relację z podróży do Libii. Jej klientami byli najwięksi giganci medialni, tacy jak CNN, Der Spiegel, Channel 4, francuska i szwajcarska telewizja oraz czeski CT Reporters.

Jaki był twój początkowy impuls, by skupić się na wojnie?

Kiedy mieszkałam w Holandii pięć lat temu, byłam studentką psychologii pracującą jako wolontariuszka dla uchodźców. Pomagałem im w załatwianiu formalności, aby mogli normalnie funkcjonować w nowym kraju. Logicznie rzecz biorąc, zainteresowałem się również ich historiami, a Syria jako kraj zawsze miała w sobie coś, co mnie pociągało. Odwiedziłem ją jeszcze przed wojną.

Zanim zostałem reporterem, robiłem głównie zdjęcia mody. Potem wymyśliłem swój własny, zupełnie inny rodzaj projektu, kiedy pojechałem do Iraku na dwa tygodnie, aby dokumentować uchodźców w obozach. Domiz, Kawergosk, Darashakran. Zorganizowałem wcześniej wystawę tematyczną, ale pojechałem tam na własną rękę. Od tamtej pory wracam tam co dwa miesiące. Zrozumiałem, że muszę dotrzeć do źródła - aby historia była pełna, trzeba było uchwycić jej początek, wojnę.

Jak broniłeś tego w domu?

Mam tylko mamę, która oczywiście na początku bardzo się tym przejmowała, ale w końcu zrezygnowała. (Śmiech) Teraz jest tak, że dzwonimy do siebie i ona pyta mnie, co nowego, a ja mówię "Libia". A ona na to "O mój Boże!" i to wszystko.

Co motywuje człowieka do takiej pracy?

Motywują mnie ludzie, których filmuję, a z kolei ludzie, którym chcę przedstawić moją pracę. Interesuje mnie perspektywa cywilów i żołnierzy, staram się uchwycić rzeczywistość tak kompleksowo, jak to tylko możliwe. Nie chodzi tylko o to, co widzimy w wiadomościach; żołnierz to także człowiek. Nie chcę anonimowych reportaży, chcę pokazać prawdziwe, ludzkie emocje we wszystkich ich odcieniach. Nie interesują mnie liczby, interesuje mnie indywidualność. Historia jednego człowieka jest tak samo ważna jak historia całej ludzkości.

Podczas bitwy o Mosul byłem świadkiem ucieczki kilku tysięcy ludzi w ciągu jednego dnia. W mediach są oni przedstawiani jako liczby, cyfry. Ale to wciąż są ludzie, którzy doświadczają czegoś potężnego. Dla mnie najważniejsza jest możliwość pokazania tego.

Jak myślisz, dlaczego ludzie postrzegają uchodźców jako abstrakcyjną "masę"?

Łatwiej jest się nie angażować, statystyki nie bolą. Jeśli sprawa jest zbyt osobista, zbyt emocjonalna, ludzie są zmuszeni do zastanowienia się nad nią. Zauważyłem, że ludzie mówią o uchodźcach, ale nie o Ahmedzie czy Mohamedzie, z których każdy ma swoją własną, unikalną historię. Może jestem naiwny, ale każda osoba jest dla mnie naprawdę ważna. Uważam się co najmniej za mediatora dla tych, którzy nie mają możliwości bycia wysłuchanym.

Byłeś świadkiem konfliktu w Syrii, doświadczyłeś go przed wojną. Czy możesz opisać zmiany, które zaszły na Twoich oczach?

Odwiedziłem Aleppo przed wojną. To było piękne miasto i mogę odpowiedzialnie powiedzieć, że Syria była jednym z najbardziej rozwiniętych i kulturalnych krajów na Bliskim Wschodzie. Funkcjonowała infrastruktura, działał system edukacji, ludzie żyli bardzo nowocześnie. Aleppo pozostało w moim sercu.

Kiedy zobaczyłem ten kraj podczas konfliktu, to było szaleństwo. Obecnie centrum funkcjonuje, ale wioska jest bardzo zniszczona, zwłaszcza przez prorządową propagandę. Kraj jest zepsuty, nie tylko pod względem wyglądu, ale przede wszystkim pod względem ludzi. Syryjczycy są bardzo zorientowani na swoją ziemię, swój dom, swoją rodzinę - i zostali zmuszeni do pozostawienia wszystkiego za sobą.

Spędziłeś osiem miesięcy walcząc o Mosul w Iraku, działając na linii frontu z tak zwanymi Złotymi Dywizjami. Jak wyglądał twój typowy dzień?

Wstajesz rano - ja wstaję trochę wcześniej niż inni. Czasami jedliśmy śniadanie i ruszaliśmy do ofensywy. Czasami działo się to szybko, wchodziliśmy od razu do walki. Czasami po prostu czekaliśmy. Trudno jest planować w sytuacji kryzysowej i wyruszasz z oczekiwaniem, że zobaczysz, co się stanie. Niektóre misje odbywały się bezpośrednio na terytorium ISIS, chodząc od domu do domu, a następnie "oczyszczając" je. Misje trwały od, powiedzmy, szóstej rano do ósmej wieczorem. Po wyjściu z żołnierzami nie ma już odwrotu. Nie ma miejsca na chorobę, zmęczenie czy głód.

W swoim filmie dokumentalnym " W Mosulu " pokazujesz, jak blisko byłeś.

Filmowałem już wcześniej ofensywy i przez większość czasu byłem na tyłach, na linii prasowej lub w chronionych konwojach. Pamiętam, że pierwszego dnia, gdy przybyłem do Mosulu, od razu wdałem się w ciężkie walki. To było naprawdę coś innego. Na początku byłem przerażony, ale potem przyzwyczaiłem się i uspokoiłem. Były jednak momenty, kiedy nie chciałem już tam być.

A konkretnie?

Na przykład, gdy jesteś w środku strzelaniny i atakują cię ze wszystkich stron, a ty nie wiesz, gdzie się ukryć, gdzie zrobić unik. Wtedy jedyne, co możesz zrobić, to modlić się, by kula cię nie trafiła.

Jak tam było? Gdzie i jak spałeś?

Spałem wszędzie, nawet w środku bombardowania(śmiech). Przespałem nawet atak Państwa Islamskiego. Na froncie stacjonowaliśmy w jednym domu, w jednym pokoju. Obudziłem się około czwartej nad ranem, zastanawiając się, gdzie są wszyscy. Potem żołnierze zaczęli wracać i mówić mi, że tej nocy miał miejsce atak. Mówili, że był straszny hałas, a ja wszystko przespałem.

Słowniczek wojenny

Peszmerga - kurdyjska zbrojna milicja działająca jako nieoficjalna kurdyjska armia w Iraku. Po zakrojonej na szeroką skalę ofensywie Państwa Islamskiego przeciwko irackiemu Kurdystanowi w 2014 r., Peszmerga i inne siły kurdyjskie przystąpiły do wojny z ISIS.

Złote Dywizje - potoczne określenie irackich sił specjalnych (ISOF) zajmujących się zwalczaniem terroryzmu.

YJP - skrót od Women's Defense Units, kobiecego skrzydła Kurdyjskich Ludowych Sił Obronnych. Grupa ta odegrała ważną rolę w ratowaniu tysięcy Jazydów z okrążenia przez Państwo Islamskie.

Czasami spaliśmy bezpośrednio na froncie. Podczas natarcia "kucaliśmy" w domu i robiliśmy tam bazę, do której potem wracaliśmy. Różnie to bywało. Czasami mieliśmy nawet internet - wtedy spała z nami jakaś laska.

Jak wyglądała taka baza?

Przeważnie były to puste domy bez drzwi, z wybitymi oknami, w których brakowało kawałka ściany. I tam właśnie spaliśmy. Zimą w Iraku potrafi być -5°, a w domu bez okien to nie lada wyzwanie. O komforcie można zapomnieć.

Nie można nawet ufać przyjaciołom

Jak blondynka o niebieskich oczach współistnieje z grupą muzułmańskich żołnierzy, którzy żyją z dnia na dzień w zupełnie innej rzeczywistości? Jak oni cię przyjęli?

Na początku było bardzo trudno, byłam dla nich bardziej uciążliwa jako kobieta. Kobiety nie walczą w irackiej armii i nie są przyzwyczajeni do ich obecności. Kiedy byłam w Peshmerga, mężczyźni i kobiety byli ściśle oddzieleni, nigdy nie dzielili razem pokoju. To nie była naturalna sytuacja i nie była łatwa ani dla żołnierzy, ani dla mnie.

Ale po dłuższym czasie znaleźliśmy swój rytm i przyzwyczailiśmy się do siebie. Był jeden żołnierz, nazywał się Foat, który wchodził do szafy przede mną, gdy chciał się przebrać. Nauczyliśmy się dawać sobie przestrzeń. Regularnie wstawałem rano, by załatwić swoje sprawy. Funkcjonowaliśmy razem głównie dlatego, że codziennie doświadczaliśmy wszystkiego razem, dobrego i złego.

Jak wyglądał wasz związek?

Porównałbym to do rodziny. Ale za każdym razem, gdy trafiałem do innej grupy żołnierzy, wszystko zaczynało się od nowa, ze wszystkimi problemami, jakie to ze sobą niosło. Jest adrenalina, testosteron i wiele innych rzeczy, nie było łatwo.

Co dokładnie?

Pamiętam jedną ofensywę w Mosulu. Czołgaliśmy się przez dziury w ścianie między barakami. Nagle znalazłem się w pomieszczeniu, w którym odpoczywało około osiemdziesięciu żołnierzy i musiałem przez nich przejść. Wpatrywali się we mnie, a od czasu do czasu ktoś gwizdał lub coś mamrotał. W tym momencie czułem się okropnie. Głównie czułam się zawstydzona i chciałam jak najszybciej się stamtąd wydostać. Ich opinia o zachodnich kobietach również nie pomagała. Taka sytuacja jest całkowicie nieprzewidywalna.

Czy miałaś jakiś szczególny problem z żołnierzami?

Był jeden żołnierz, którego znałam przez cztery miesiące i pod koniec zaczął mnie nękać. Dałem mu jasno do zrozumienia, że nie tędy droga, ale było to bardzo nieprzyjemne. Potem wycofał się i zostawił mnie w spokoju, ale później, po wielu wątpliwościach, i tak zgłosiłem to generałowi. Myślę, że to była słuszna decyzja, bo w przeciwnym razie problem by nie zniknął, tylko istniał dalej. Ważne jest, aby pokazać swoje granice i pokazać innym, że to nie zadziała. Ale muszę przyznać, że nie czułem się komfortowo podejmując tę decyzję.

Jak uzyskałeś dostęp do zasobów w kraju, w którym jest ich za mało? Jedzenie, woda pitna...

Spędziłem cały mój czas z armią, która je miała. Przyjechała ciężarówka i przywiozła fasolę, ryż i jeśli mieliśmy szczęście, mięso. Ale największy problem był z wodą; w ciągu dnia było nieznośnie gorąco, więc dzieliłem wodę na dwie części - jedną piłem, a drugą wylewałem na siebie. Latem temperatura dochodziła do 60° w bezpośrednim słońcu, a w nocy spadała do 40°.

Moje ciało było już wyczerpane upałem i często myślałem, że jeśli nie zostanę dziś zastrzelony na froncie, umrę z gorąca. Nosi się też ze sobą wiele rzeczy, długie rękawy, kamizelkę kuloodporną, hełm. Po pewnym czasie uprząż zaczyna nieznośnie wrzynać się w ramiona. Jeśli zdarzyło się, że jako kolejka zostaliśmy odcięci i znaleźliśmy się w tzw. touch line, za którą jest już tylko IS, to nie mieliśmy nic, ani jedzenia, ani wody.

Co zrobiłeś w takiej sytuacji?

Wierzę, że ludzie potrafią dostosować się do każdej sytuacji, a kiedy takie momenty się powtarzają, przyzwyczajasz się do tego. Puszczasz komfort i widzisz, że można sobie z tym poradzić.

A co z higieną? Jako kobieta masz potrzeby, które nie pasują do wojny...

Kobiecie zawsze jest trochę trudniej. Miałam ze sobą różne rzeczy, ale najbardziej brakowało mi prywatności. Kiedy byłam z Peshmergą i szukałam przyborów toaletowych, było to dość komiczne. W końcu poszedłem prosto do generała, a on mi je przyniósł. Oczywiście było mi wstyd, ale nic nie mogłem zrobić. Trzeba wznieść się ponad to.

Czy na wojnie można komukolwiek ufać?

Trzeba zdać sobie sprawę, w jakim środowisku się przebywa, przez co żołnierze przechodzą każdego dnia, jaką rolę odgrywa stres. W końcu nie można było ufać nawet "rodzinie". Widziałem straszne szaleństwo, widziałem tych facetów, na przykład, rozstrzeliwujących wroga bez litości, a taka sytuacja natychmiast przywraca cię do rzeczywistości. Jednego dnia jesz razem lunch i żartujesz, a potem tego samego dnia widzisz, jak ta sama osoba strzela komuś w głowę. To jest wojna.

Musisz się wyłączyć, bo to cię zniszczy.

Pamiętam momenty w mojej pracy dokumentalnej z uchodźcami, kiedy przestałem robić zdjęcia. Po prostu nie mogłem dalej tego robić. Czy tobie też się to przytrafiło?

Tak, ale bardziej na początku, potem już nie. Pamiętam moment z uchodźcami z Mosulu, kiedy byłem świadkiem upadku niedożywionej małej dziewczynki. Jej matka płakała i to naprawdę mnie wtedy uderzyło. Odłożyłem kamerę i usiadłem z nimi, chciałem być przy nich w tym momencie.

Teraz wiem też, że moją najważniejszą bronią jest moja praca. Dlatego tu jestem. Szanuję intymność innych, ale zdałem sobie również sprawę, że tylko ja mam możliwość zarejestrowania pewnych rzeczy lub wydarzeń w danym momencie. W przeciwnym razie pozostałoby to na zawsze zakopane wśród kilku bezpośrednich aktorów i nikt nigdy by się o tym nie dowiedział.

Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się ze śmiercią?

Pamiętam to bardzo dobrze, to było podczas ofensywy na Khazir, gdzie zajmowałem się wówczas lekarzami wojskowymi. Przynosili martwych lub na wpół martwych żołnierzy, na wpół zastrzelonych. Mimo że to filmowałem, musiałem czasami odwracać głowę. Potem oddychałem przez długi czas. Nagle zdałem sobie sprawę, jak strasznie łatwo jest umrzeć, że to nic nadprzyrodzonego. W jednej chwili to osoba, a potem już tylko ciało.

Jak wpływa na ciebie śmierć dziecka?

W tym momencie się wyłączam, ale to do mnie wraca. W Afrin prawdopodobnie uderzyło mnie to najmocniej w moim życiu - kiedy troje dzieci z jedynej rodziny, której dom został trafiony nalotem tego ranka, zostało przywiezionych do sali sekcyjnej. Przywieziono je w plastikowych workach, położono na stalowych stołach i rozpakowano to, co z nich zostało. Pamiętam, że córka miała czternaście lat, chłopiec dziewięć, a druga córka jedenaście. Nie wiem, co to było, może to była ciasna przestrzeń, gdzie jest cicho, gdzie jest tylko personel, ofiary i ich rodziny, ale naprawdę nie mogłem sobie z tym poradzić w tamtym czasie, musiałem wyjść. Potem rozmawiałem z rodzicami i łzy napłynęły mi do oczu.

Jak poradziłeś sobie z takimi tragediami?

Nie mam nikogo, kto mógłby sobie z tym poradzić, tylko ja sam. Musiałem nauczyć się radzić sobie z tym najlepiej na miejscu, ale często nie ma na to czasu. Widziałem, jak wielu ludzi umiera, śmierć przychodzi w formach, których nawet nie można sobie wyobrazić. Musisz się wyłączyć, bo inaczej cię zniszczy.

Starałem się mieć pewne rytuały, które przybliżyły mnie do normalności. Włączałem muzykę na boku, myślałem o różnych rzeczach lub zapisywałem je, czasem po prostu płakałem. Studiowanie psychologii również pomogło mi zachować pewną wewnętrzną higienę, jeśli można to tak nazwać. Wciąż jednak nie jest to łatwe.

Kiedy bałaś się najbardziej?

W Afrinie, gdzie poznałem zupełnie nowy sposób prowadzenia wojny. Była to w zasadzie turecka inwazja, w ramach której Turcy przejęli kurdyjską część Syrii. Musieli strategicznie połączyć Idlib z Azaz, aby mieć większe pole manewru, nie chodziło im przede wszystkim o Kurdów. Turcy dokonali inwazji i rozpoczęli masowe bombardowania. Nadal można walczyć z siłami naziemnymi, ale jest się praktycznie bezbronnym wobec sił powietrznych. Mieli drony monitorujące sytuację przez całą dobę i reagujące bombą na każdy najmniejszy ruch.

Co dokładnie się działo?

Byłem w mieście Jandaris, które było praktycznie otoczone. Biwakowałem w mieszkaniu na parterze w pięciopiętrowym budynku. Spałem, kiedy zaczęły się naloty. Bomby latały wszędzie. Nie da się opisać dźwięku, jaki wydawały myśliwce, przelatując nad okolicą i zrzucając dywany bomb.

Niewiarygodny huk, po którym całe budynki mieszkalne rozsypały się w pył. A ty siedzisz i czekasz, aż spadnie ci na głowę. Czujesz się absolutnie bezradny i beznadziejny. Nie możesz się obrócić, nie możesz się ruszyć, po prostu czekasz. Przez cały czas kucałem między framugami drzwi, słuchając szalonych krzyków. Powiedziałem sobie wtedy, że moje życie kończy się w tym momencie.

Za wolność i równe prawa

Czy to, czego doświadczyłeś, zmieniło Twoje priorytety w życiu? Czy ty się zmieniłeś?

Jestem pewien, że tak. Straciłam naiwne spojrzenie na świat i ludzi. Zawsze byłem bardzo ufny, a teraz to się całkowicie zmieniło. Zobaczyłem, do czego zdolni są ludzie. Nawet ci, których uważa się za przyjaciół. Wojna jest katalizatorem, wydobywa z ludzi sedno, które może cię zaskoczyć.

Jakie to uczucie wrócić z wojny po wielu miesiącach?

Przyznaję, że powrót nie był dla mnie łatwy. Prowadziłem tam bardzo "skondensowane" życie i nagle wpadłem w niezwykły spokój. Miałem problem z pustką, brakowało mi intensywności. Zadałem sobie pytanie: "Co teraz?". Poradziłem sobie z tym, będąc cały czas w ruchu.

Przez cztery miesiące dokumentowałaś również życie w kurdyjskiej jednostce kobiecej (YPJ) na terytorium Syrii. Jaka panuje tam energia, czym różni się od męskiej?

Jednostki kobiece działające w Syrii bardzo różnią się od męskich; mają ogromny kontakt społeczny, czują przynależność do swoich towarzyszek(CNN szacuje liczbę kobiet w kurdyjskiej armii na pełną jedną trzecią- przyp. red. - Żołnierze płci męskiej w Iraku byli najemnikami, którzy wyjeżdżali na kilka dni na misję, a następnie wielokrotnie wracali do swoich rodzin. Bojowniczki YPJ nie mają rodzin, nie mogą wchodzić w związki, żyją odcięte od zwykłego życia, a walkę i życie w kolektywie innych kobiet postrzegają jako misję.

Nauczyły się w nim funkcjonować, to część ich ideologii. Walczą o swój kraj, przeciwko IS, przeciwko Turcji, ale przede wszystkim o równość. Odrzucają normy kulturowe i chcą mieć wolność wyboru, tak jak mężczyźni.

Jak to właściwie działa w ich jednostce?

Są bardzo zdyscyplinowane. Wstają codziennie o piątej i działają w szerszym zakresie działań bojowych, na przykład jako oddzielna grupa zadaniowa broni ciężkiej o nazwie Rapid Response. Istnieje kilka podobnych grup kobiecych. Osobiście spotkałem jedną jednostkę kobiecą w ofensywie Diazor w Syrii, która składała się z dziesięciu kobiet. Ich siły uderzeniowe budzą strach, ponieważ dżihadyści wierzą, że jeśli zginą z rąk kobiety, nie trafią do raju. Połączenie dyscypliny i legendy, którą są otoczone, sprawia, że te kobiece jednostki są bardzo skuteczne.

Czy na wojnie jest humor lub nadzieja?

Oczywiście, że tak. Wojna to nie tylko dramat, to także zwykłe życie pomiędzy. Nie walczy się "24/7". Wtedy po prostu siedzimy, bawimy się, robimy głupie żarty, to część tego. To uświadomiło mi, jak ważne są więzi międzyludzkie i wspólnota, jak wojna może łączyć ludzi. Widzę rodziny, które mają wolę życia tylko dlatego, że mogą być razem. Ludzka wspólnota w środku wojny jest bardzo silna i widzieć to jest piękne.

Autorką portretu Jany Andert jest Jana Plavec. Zdjęcia z Syrii i Iraku z archiwum Jany Andert.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz