Waga to nie osobowość. Gruby człowiek to przede wszystkim człowiek

bodypositivityciało
respekt
samomiłość
Šárka Homfray
| 6.9.2021
Waga to nie osobowość. Gruby człowiek to przede wszystkim człowiek
Zdroj: Shutterstock

Jeśli kiedykolwiek słyszeliście o ruchu body positivity lub fat acceptance, bardzo prawdopodobnie odnieśliście wrażenie, że to tylko zestaw wymówek, których grubi ludzie używają do usprawiedliwienia swojego nieznośnego życia i niezdrowych nawyków. No, przecież wystarczy jeść trochę mniej i więcej się ruszać, a nikt nie musi być gruby. Co więcej, otyłość po prostu zabija. To tak na poważnie?

Body positivity uczy nas szacunku do własnego ciała. Uczy nas dostrzegać jego potrzeby i problemy, ale także jego zalety i możliwości. Nie chodzi o to, by dać grubym ludziom powód do stwierdzenia „skoro już jestem gruba, to co z tego, będę sobie frytki polewała lodami z bitą śmietaną i wylegiwała się na kanapie". Nie, ciałopozytywność nie działa w ten sposób. Za to fatshaming, czy to jawny, czy słabo zamaskowany jako troska o zdrowie lub inne wartości, działa w ten sposób prawie w 100% przypadków.

Podstawową zasadą ruchu ciałopozytywności i jego różnych odłamów jest idea, że ludzkie ciała mogą mieć przeróżne kształty i rozmiary, a wszyscy ludzie zasługują na szacunek i godne traktowanie, niezależnie od wagi, rozmiaru ubrania czy innych atrybutów. Jednakże osoby otyłe spotykają się ze stygmatyzacją i innymi przejawami odmiennego traktowania, wynikającymi z niezrozumienia, ignorancji lub nieskrywanej niechęci wobec nadwagi. Jednak, podobnie jak w przypadku innych przejawów dyskryminacji, sprawdza się tu powiedzenie „syty głodnego nie zrozumie”, a osoby, które nigdy w życiu nie miały nadwagi, zazwyczaj nie są w stanie wyobrazić sobie, na czym polega problem. 

Choć już wiemy, że poprzez dietę i ćwiczenia prawdopodobnie i tak nigdy nie osiągniemy tego wątpliwego ideału, nadal większość z nas myśli, że dobrze jest przynajmniej się do niego zbliżyć.

Być może najprostszym określeniem podsumowującym społeczną presję na osoby grube jest to, że waga całkowicie spycha na dalszy plan inne ich cechy, zalety, problemy czy potrzeby. Jakby definiowała je tylko ich waga, a poza nią nic tak naprawdę nie istniało. Konkretnie przejawia się to w wielu dziedzinach, a poszczególne formy różnią się w zależności od płci, wieku i innych czynników. Ale podstawowe założenie jest takie samo. Gruby człowiek jest gruby i musi schudnąć, bo grubość jest niezdrowa oraz nieestetyczna. I kropka.

Nierealistyczne oczekiwania

Wiele pisze się i mówi o tym, jak nierealistycznie przedstawiane są celebrytki czy modelki w reklamach, filmach i magazynach lifestylowych. Wszyscy wiemy, co potrafi Photoshop i że Aniołki Victoria's Secret reprezentują typ sylwetki, do którego zbliżyć się może max. 5% światowej populacji. Można zaobserwować już pewną zmianę w debacie publicznej, ale absolutnie nie w stopniu wystarczającym. Choć już wiemy, że poprzez dietę i ćwiczenia prawdopodobnie nigdy nie osiągniemy tego wątpliwego ideału, nadal większość z nas myśli, że dobrze jest przynajmniej się do niego zbliżyć.

Wydaje się, że odchodzi się już od ideału niezdrowej chudości w kierunku „zdrowego fit ciała", ale nawet ten ideał jest wciąż nieosiągalny dla większości ludzi. Zdjęcia przedstawiają ciała z wysokim procentem masy mięśniowej i niskim procentem podskórnej tkanki tłuszczowej, co nawet przy regularnych ćwiczeniach i zrównoważonej diecie nie jest ideałem dostępnym dla każdego. Nie mówiąc już o tym, że nie wykazują one ani widocznych niedoskonałości, ani „ukrytych" chorób wewnętrznych (takich jak fibromialgia czy choroba Crohna), które dodatkowo ograniczają liczbę osób mogących osiągnąć ideał zdrowego ciała.

Podobnie jak niegdyś smukła sylwetka modelki, ideał ten jest przedstawiany jako możliwy do osiągnięcia dla każdego, jeśli tylko wystarczająca się postara. To jest zdrowe oraz pożądane. Ostatecznie jednak to, co jest prezentowane na stronach fitness, nie różni się aż tak bardzo od blogów pro-ana – po prostu waga docelowa jest nieco wyższa. Ciągle jest to potencjalnie bardzo niezdrowe i, co ważniejsze, bardzo ograniczające. 

Chude zdrowie

Kiedy osoba gruba idzie do lekarza zwykle, niezależnie od problemu, z którym przychodzi, zaleca się, żeby najpierw schudła. Nie ma wątpliwości, że wiele chorób i problemów zdrowotnych może być spowodowanych lub pogłębionych przez nadwagę. Jednak nie wszystkie. Jeśli lekarze uciekają się do tego zalecenia bez głębszej analizy, mogą przegapić inny problem. Doświadczyłam tego na własnej skórze, doświadczyło tego wielu moich przyjaciół, w internecie znaleźć można wiele podobnych anegdotycznych przykładów. A już na pewno słyszeliście o ekstremalnym przypadku, kiedy amerykański lekarz zalecił odchudzanie kobiecie chorej na białaczkę.

Tak czy inaczej do lekarza trzeba najpierw przyjść. Ale osoby grube często odkładają wizytę na później, aż schudną, bo spodziewają się, że lekarz i tak zaleci im odchudzanie. Ta tendencja do prokrastynacji jest jeszcze bardziej nasilona w przypadku zaburzeń psychicznych. Ból fizyczny często wcześniej czy później zmotywuje do pójścia do lekarza, ale trudniejsze jest znalezienie specjalistycznej pomocy w przypadku depresji, stanów lękowych czy fobii społecznej, kiedy przecież wystarczyłoby zrzucić kilka kilogramów i od razu poczuć się lepiej.

Absurdalność tego podejścia dotarła do mnie osobiście w momencie, kiedy wmówiłam sobie, że to, co jest najpewniej atopowym zapaleniem skóry, musi być spowodowane moją grubością. Wysypka typowa dla AZS pojawiała mi się często w okolicy łokcia, gdzie często noszę torebkę. A ponieważ osoby grube pocą się bardziej, pomyślałam, że kiedy schudnę, będę się mniej pocić pod tą torebką i problem zostanie rozwiązany. W taki karkołomny sposób może rozumować człowiek całkiem zdrowy na umyśle w innej sytuacji.

Czy pamiętasz lekcje WF–u? Zapałałaś dzięki nim dożywotnią miłością do sportu?

Poza nieprawidłową diagnostyką, redukowanie ludzkiego zdrowia do masy ciała w przypadku osób grubych ma wpływ także na zalecenia dotyczące stylu życia. Znowu podam przykład z mojego życia. Jako osoba zbliżająca się do czterdziestki jestem coraz bardziej świadoma konieczności profilaktyki osteoporozy, a także konsekwencji siedzącego trybu pracy – bolących pleców i złej postawy. Dobrym rozwiązaniem jest tutaj trening siłowy, także z większymi ciężarami. Nie są to jednak ćwiczenia, które pomogą w odchudzaniu. Gdybym poświęcała godziny na samo cardio, nie tylko nie pomogłabym moim plecom, ale wręcz zaszkodziłabym stawom. Podobnie byłoby z agresywną dietą, która miałaby negatywny wpływ na gęstość moich kości.

Przez sport do kalectwa

Zostańmy na chwilę przy tych ćwiczeniach. Pamiętasz WF w szkole? Zapałałaś dzięki niemu dożywotnią miłością do sportu czy jakiejś konkretnej aktywności fizycznej? Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale lekcje WF–u często kojarzą nam się z uczuciem wstydu, niezręczności i niemal wojskową musztrą. U chłopców lekcje koncentrowały się na rywalizacji i sile, u dziewczyn na smukłości i gracji.

Chciałabym myśleć, że należy to już do przeszłości, niestety tak nie jest. Jak przypomniał nam niedawny tweet o domowym WFie, niektórzy pedagodzy najpewniej nie zapomnieli o swojej roli amatorskich obesitologów. Uwagi nie na miejscu, nieodpowiednie podejście i wymagania w stosunku do osób w tym dość newralgicznym wieku mogą wywołaś szereg skutków, poczynając od niechęci do ćwiczeń, a kończąc nawet poważnych zaburzeń odżywiania.

Grube osoby (i nie tylko one) nie pozbędą się tego podejścia nawet w dorosłym życiu. Jak twierdzi Jes Baker w swojej książce „Things No One Would Tell Fat Girls" kluby fitness nie są miejscami przyjaznymi osobom grubym. Z jednej strony społeczeństwo zmusza do ćwiczeń, żeby osoby grube odpokutowały za swoją „łapczywość", ale z drugiej strony w miejscu, które ma być do tego przeznaczone czują się zupełnie nieadekwatnie. Ja sama ćwiczę w domu – mam do tego miejsce i wystarczającą ilość sprzętu. Jednak nie każdy ma taką możliwość, a ja bardzo tęsknię za większą liczbą klubów fitness, które nie reklamują się jako fabryka pięknych ciał, oraz za trenerami, próbującymi klienta czy klientkę posłać na olimpiadę.

To, że jesteś osobą grubą, nie oznacza, że potrzebujesz jedynie godzin cardio i chudnięcia.

Droga do zdrowego stylu życia byłaby o wiele bardziej naturalna, gdyby od najmłodszych lat aktywność fizyczna nie byłaby „za karę" oraz gdyby większy nacisk kładziono na inne funkcje ćwiczeń i sportu niż spalanie kalorii. Nie, to, że jesteś osobą grubą, nie oznacza, że potrzebujesz jedynie godzin cardio i chudnięcia.

Grubasy na drugim planie

Może niektórym ciężko w to uwierzyć, ale grubość nie musi pochłonąć całego potencjału życiowego, psychicznego i intelektualnego osoby grubej. Po prostu od najmłodszych lat jesteśmy mniej lub bardziej intensywnie spychani w kierunku takiego postrzegania siebie i ludzi wokół nas.

Spójrzmy choćby na film czy telewizję. Grube osoby pojawiają się znacznie rzadziej niż w realnej populacji, zwykle nie są to postacie wielowymiarowe. Poza nielicznymi wyjątkami nie są oni głównymi bohaterami, ale mają role drugoplanowe np. jako samotny przyjaciel głównego bohatera lub szef bandy znęcającej się nad głównym bohaterem. Ich główną cechą jest zwykle otyłość, do której następnie dołącza inna, kompensująca, cecha. Są źli, bo są grubi. Są mili i pomocni, bo są grubi. Są weseli za wszelką cenę, bo są grubi.

Amerykańska producentka i autorka dokumentu „Fattitude" Lindsey Averill w czasie wywiadu wymienia nawet archetypy zarezerwowane dla grubych aktorów i aktorek takie jak np. bałaganiarska współlokatorka, aseksualny lub hiperseksualny singiel czy mammy (gosposia pochodzenia afroamerykańskiego). Jeśli spojrzymy na nasze czeskie podwórko i zastanowimy się z jakimi typami łączymy kilka czeskich aktorek przy kości – Mila Myslikova występuje jako mama, Helena Růžičkova jako zabawna młoda kobieta, a potem dobroduszna mieszkanka wsi czy Lucie Polišenska, także  zabawna młoda dziewczyna. W rzeczywistości życie i charaktery osób grubych są o wiele bardziej różnorodne.

Co tak naprawdę o sobie myśli

Jeśli zostawimy aktorki i zajmiemy się kobietami aktywnymi w przestrzeni publicznej, możemy stworzyć małą piramidę niepokojących zjawisk. Pierwszy poziom to kobiety z poglądami – nie oszukujmy się, ciągle są to u nas czarne owce. Duża część społeczeństwa wciąż nie może zmierzyć się z faktem, że kobiety nie stoją tylko przy garach, a publiczne wygłaszanie opinii i dzielenie się wiedzą sprawia, że ta część społeczeństwa czuje się niepewnie. Drugi poziom to gruba kobieta, która ma swoje zdanie. Takiej osobie raczej przypomina się, że może i ma swoje zdanie warte wzięcia pod uwagę, ale najlepiej niech schudnie, bo bycie grubym nie jest ani estetyczne, ani zdrowe.

Na szczycie piramidy jest z kolei gruba kobieta z własnym zdaniem, która nie stara się schudnąć

Na szczycie piramidy jest z kolei gruba kobieta z własnym zdaniem, która nie stara się schudnąć, albo, o zgrozo, jest wręcz zadowolona ze swojego życia. Taka kobieta zbulwersuje już naprawdę dużą część społeczeństwa, bo łamie odwieczne i utarte normy określające to, co kobiety powinny robić i jakie powinny mieć priorytety. Dzieje się tak niezależnie od tematu dyskusji. Nawet jeśli jest to fizyka jądrowa, kobieta ma schudnąć i ładnie się ubrać. Mówi o tym nie tylko zagorzały mizogin na Twitterze, ale, często w bardziej subtelnej formie pod przykrywką troski o zdrowie, nawet znajomy, który uważa się za feministę.

Szczególnie wrażliwe na to zjawisko są inne kobiety. Statystyki mówią jasno, że prawie każda kobieta była kiedyś na diecie, a wiele z nich poświęciło wiele czasu, energii i pieniędzy na „walkę" ze swoją wagą. Bez względu na to, czy odniosły sukces, czy nie, jeśli widzą, że inna kobieta nie jest skłonna poświęcić czasu, energii i pieniędzy na tę walkę, mogą to odbierać, choćby podświadomie, jako dewaluację własnych wysiłków. Jes Baker określa to mianem „body currency", ale społeczna wartość szczupłego ciała jest określana także w inny sposób. Socjolog Sharlene Hesse–Biber w swojej książce „Am I Thin Enough Yet", używa np. terminu „thin promises".

Można by długo wymieniać, ale szczególnie skomplikowana jest kwestia tzw. zdrowego odżywiania, podobnie jak siła lobby przemysłu dietetycznego. Niewystarczającą uwagę zwraca się również na ubóstwo żywieniowe w kraju. Niektórzy grubi ludzie są bardziej akceptowani niż inni (dwa słowa – figura klepsydry). Mężczyźni z kolei mają dodatkowy problem w związku z nadwagą ze względu na społeczny standard dużego i specyficznie ukształtowanego męskiego ciała oraz postrzeganie diety jako czegoś typowo kobiecego. Branża mody i „modowa policja" przynoszą kolejny duży zestaw wymagań i nacisków. O zjawiskach określanych jako fatshaming czy sizeism można by pisać książki (i są, tylko nie u nas).

Społeczeństwo wysyła na różne sposoby jasny komunikat. Osoba gruba jest przede wszystkim osobą grubą, a dopiero potem człowiekiem. Nie powinniśmy już dłużej się na to godzić.

Artykuł został przetłumaczony z języka czeskiego po publikacji na stronie heroine.cz

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz