Katastrofa łączy ludzi. Rebecca Solnit radzi, jak wspólnie przetrwać globalny kryzys

Obiecujące perspektywy
Nikola Benčová
| 22.9.2023
Katastrofa łączy ludzi. Rebecca Solnit radzi, jak wspólnie przetrwać globalny kryzys
Požár po zemětřesení v San Franciscu, 1906. Zdroj: Wikimedia Commons

Od kilku lat żyję z myślą o globalnej katastrofie. Częściowo z powodu kilku traumatycznych doświadczeń, ale głównie z powodu postępujących zmian klimatycznych i ignorancji ludzi, którzy mają w rękach podejmowanie decyzji. Zadaję sobie pytanie, co by się stało. Jak zachowaliby się inni ludzie i jak ja bym się zachował? Czy bym umarł?

Wybuch kryzysu koronawirusowego pogłębił te obawy i z niepokojem obserwowałem rozwijającą się dystopię, która, podobnie jak kryzys klimatyczny, nie ma granic. Ale podczas kwarantanny otworzyłem także książki amerykańskiej pisarki Rebecci Solnit i po spędzeniu kilku miesięcy w jej towarzystwie jestem znacznie spokojniejszy.

Według statystyk Oxfam, liczba poważnych katastrof związanych z pogodą wzrosła czterokrotnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat. I to właśnie (nie tylko) klęski żywiołowe i ludzkie zachowanie podczas nich bada amerykańska feministyczna autorka Rebecca Solnit w swojej książce A Paradise Built in Hell. Opisuje w niej pięć poważnych katastrof na przestrzeni około stu lat: trzęsienie ziemi i pożar w San Francisco (1906 r.), eksplozję statku towarowego załadowanego materiałami wybuchowymi przeznaczonymi do produkcji amunicji w Halifax w Kanadzie (1917 r.), potężne trzęsienie ziemi w Mexico City (1985 r.), wydarzenia z 11 września 2001 r. i huragan Katrina (2005 r.).

Rzeczywiście, zgodnie z wieloma dowodami i bezpośrednimi świadectwami, dominująca natura ludzi w katastrofie jest odporna, zaradna, hojna, współczująca i odważna.

To nie tylko suchy opis wydarzeń. Solnit zagląda w głąb społeczeństwa i ludzkich losów i stara się dogłębnie zrozumieć, dlaczego solidarność ludzi ze sobą jest często przyćmiona obrazami niebezpieczeństwa i przestępczości. A ponieważ książka napisana jest czytelnym i bogatym językiem, żywo wciąga czytelnika w fabułę, w elegancki sposób przeplatając osobistą opowieść z refleksją polityczną i socjologiczną oraz faktami historycznymi.

Kim jestem i kim jesteśmy?

Jak pisze Solnit we wstępie do książki, ludzie wiedzą, co robić w czasach katastrofy. I rzeczywiście istnieje bogaty rezerwuar świadectw i źródeł w ramach tak zwanych studiów nad katastrofami, które wskazują na kilka podobieństw w naszym zachowaniu w sytuacjach kryzysowych. Ludzie mają naturalną tendencję do pomagania sobie nawzajem, są niezwykle zaradni i w jakiś sposób poprzez wspólne przeżywanie rozstania rozumieją się nawzajem pomimo wcześniej nieprzeniknionych murów.

Karnawał, rewolucje i katastrofy są wyzwalające głównie dlatego, że odnawiają nasze poczucie przynależności do społeczeństwa.

Katastrofa szybko przerodziła się w rewolucję i głębszą transformację społeczeństwa, która przyniosła miejscowej ludności wiele istotnych zmian wewnętrznych i zewnętrznych. Wzajemna solidarność pozwoliła na rozwój tego, co możemy nazwać polityką uczuć, równość między ludźmi z kolei stworzyła zasadę horyzontalizmu (tj. niehierarchicznego podejmowania decyzji), a każdy obywatel znalazł dla siebie pewne obowiązki i sprawy, którymi mógł się zająć, co w dłuższej perspektywie dało całemu społeczeństwu pewność siebie w obliczu rządowej tyranii.

Nawet Václav Havel, którego Solnit cytuje w rozdziale poświęconym przekształceniu się meksykańskiego trzęsienia ziemi w rewolucję, byłby zadowolony z tak silnego rozkwitu społeczeństwa obywatelskiego. Często bowiem w trudnych czasach "bezsilni" ludzie odkrywają, że razem mogą stworzyć bardziej przyjazny dla siebie świat, a samoorganizując się, ostatecznie przewyższają nawet pozornie potężnych i niezwyciężonych. I może to być nawet zabawne, ponieważ rewolucja w swej istocie przypomina karnawał.

Oba są momentami odnowy i ponownego odkrycia społeczeństwa. I, jak pokazuje nasza własna historia, nie musi to wcale sprowadzać się do potoków krwi i innych form publicznej przemocy. Karnawał obejmuje groteskowe obrazy, tematy śmierci, odwrócenia ról lub transformacji. A także dawka emocjonalnie niezabarwionego chaosu jako podstawowego składnika przestrzeni zamieszkiwanej wspólnie przez ludzi, w której okoliczności wykraczają poza ich zwykłe granice. Karnawał, rewolucje i katastrofy są wyzwalające głównie dlatego, że przywracają nam poczucie przynależności do społeczeństwa. I z dominującej alienacji nagle przenosimy się w sam środek wydarzeń, w których ludzie uśmiechają się do siebie, wiedząc, że zmieniło się coś głębokiego.

Komu zależy na pomaganiu sobie nawzajem?

Rebecca Solnit nie poprzestaje jednak na samych świadectwach ludzi dotkniętych kataklizmami, a jej książka ma również szerszy wymiar filozoficzny. Oprócz wspomnianego Havla, autorka zgłębia idee amerykańskiego psychologa Williama Jamesa, który jako przekonany pacyfista starał się znaleźć moralne ekwiwalenty wojny, która jego zdaniem wiązała się z niebezpiecznie dużym wysiłkiem ludzkim. Zastanawia się również nad pismami Gustave'a Le Bona na temat niebezpieczeństw związanych z psychologią tłumu; francuski psycholog społeczny martwi się w nich krótkowzrocznymi reakcjami i samolubnymi działaniami ludzi w kryzysie. Jak jednak pokazuje Solnit, takie obawy są w przeważającej mierze obalane w konkretnych przypadkach, a ludzie są bardziej skłonni do współpracy w kryzysie. Kierunek społeczny jest zatem bardziej zbliżony do koncepcji Kropotkina o anarchistycznym społeczeństwie jako sieci miejsc wzajemnej pomocy lub ukochanej społeczności Martina Luthera Kinga. Jak zatem powstały takie mroczne wyobrażenia?

Powszechne poczucie przynależności i radości w trudnych czasach nie jest podzielane przez elity rządzące, których legitymacja i władza są zagrożone przez przebudzoną solidarność społeczną. Świadectwa zebrane w książce Rebecci Solnit przedstawiają zatem historię, w której małe grupy bardzo wpływowych ludzi same uciekają się do przemocy w chwilach trudności. Przykładem mogą być federalne helikoptery pomocowe latające nad zalanym Nowym Orleanem podczas huraganu Katrina, zrzucające z kilkudziesięciu metrów towary dla ludzi pozbawionych wody, schronienia i żywności na dotkniętych obszarach, tak że celowo rozbijały się o ziemię. Albo wojsko, które rząd USA wysłał do płonącego San Francisco, aby zapobiec grabieży i zabijaniu szalejących tłumów, a które ostatecznie było jedynym tłumem plądrującym i zabijającym niewinnych cywilów.

Dyskusja dot. artykułu

Nikt nie dodał jeszcze komentarza do dyskusji

Zostaw komentarz